wtorek, 16 kwietnia 2013

Zakrzepica

Następnego dnia zadzwoniła położna, która przyjeżdżała na patronaże do Nas i powiedziała, żebym się zorientowała czy przy zastrzykach rozrzedzających krew, które w zasadzie już brałam nie powinnam być pod opieką szpitalną przy połogu. Więc pojechałam do Naszego największego szpitala, bo pewnie mają tam zarówno położnictwo czy ginekologie i naczyniówkę. Przyjęli mnie z wielka łaska i chyba dlatego, żeby udowodnić jak lekarze z kliniki w której rodziłam pozbyli się mnie. Ja tego tak nie odbieram. Dodam jeszcze,że lekarze z kliniki odeszli właśnie z tego szpitala. Fantastyczna jest taka głupia konkurencja między szpitalami. Ostatecznie mnie przyjęli choć myślałam, że padnę ze śmiechu albo powiem coś niegrzecznego kiedy pytali mnie: "Dlaczego Pani do Nas przyszła?". Ehh... Weekend spędziłam w szpitalu, który znajdował się na drugim końcu miasta więc tata przyjeżdżał raz dziennie. Z Kubusiem zostali rodzice i niestety był na butli. Bałam się, że odzwyczai się od piersi. W końcu z piersi jadł zaledwie kilka dni.
Ten szpital w porównaniu z kliniką to dzień do nocy. Byłam po raz pierwszy w szpitalu i już wiem z czym to się je... a raczej co to za ból. W tym szpitalu czułam się jak w więzieniu. Po nocach płakałam za synkiem mimo,że wiedziałam, ze jest w naprawdę dobrych rękach. Katorgą była ta rozłąka. Po weekendzie przyszedł ordynator oddziału na którym leżałam i mówił,że na dniach wyjdę. Znowu chciało mi się płakać, bo nie wiedziałam kiedy zobaczę synka. Tego samego dnia (to był poniedziałek) ordynator przyszedł raz jeszcze i powiedział: "Jeśli przyjdzie Pani do mnie na dalsze leczenie do gabinetu (czyt. prywatnie) to wyjdzie Pani jutro ze szpitala." i dał mi swoja wizytówkę haha Zapisałam sie dla świętego spokoju i dowiedziałam się ile Pan prof. dr hab... itd bierze za konsultację. Otóż 200-300 pln plus dodatkowo jeśli zleci badania, a mnie miał coś robić. Oczywiście powiedziałam mu wcześniej, że w klinice rodziłam na fundusz, żeby nie pomyślał, że ja kasiasta jestem, ale i tak sprzedał mi swoją wizytówkę. Następnego dnia podczas obchodu powiedział, że wychodzę jeszcze dnia następnego. Zwróciłam mu uwagę, że mówił, ze dzisiaj. No to przyszedł później do mnie z jakąś Panią dr i zapytałam czy mogę przy tych zastrzykach karmić. Od razu zalecił by dali mi coś na zatrzymanie pokarmu na co oczywiście się nie zgodziłam. Z reszta przez cały pobyt odciągałam pokarm laktatorem i wylewałam do zlewu. Ten ból zna tylko kobieta będąca w mojej sytuacji. I wyszłam do mojego szkraba :)

2 komentarze:

  1. Naprawdę współczuję przejść,a nasza służba zdrowia-dno totalne. Oni idą chyba na medycynę tylko po to aby otwierać prywatne gabinety bo o powołaniu i wyższej misji to niestety mówić już chyba nie można. Państwowo chamy,buraki i konowały a wystarczy pójść prywatnie i zmiana śpiewki. przez chorobę Starszej Córci miałam z nimi aż za dużo kontaktu i moje zdanie o nich jest fatalne. Choć trafiłam na fajnych, ale oczywiście też prywatnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. To fakt. Zależy jak się trafi. ja też jestem przeczulona na punkcie lekarzy, którzy z naburmuszoną miną przyjmują pacjentów, jakby siedzieli za karę. Może dlatego,że sama jestem raczej optymistką i zawsze uśmiechnięta - tego nikt mi nie odbierze :) Ja właśnie teraz poznawałam Naszych lekarzy. Ale coś w tym jest. Przychodzisz do lekarza na kasę i powie Ci co ma powiedzieć, a jeśli wizyta jest prywatna to odpowie na wszystkie pytania wyczerpująco i nawet ma dla Ciebie czas (o uśmiechu już nie wspomnę :))

    OdpowiedzUsuń