poniedziałek, 29 kwietnia 2013

30. Co za ludzie...

Pojechałam dzisiaj po maść robioną dla Kubusia na tą wysypkę, bo za pasem długi weekend i nie chciałabym, żeby się skończyła... choć mam wykupione jeszcze dwie inne,ale nie chcę wprowadzać maści sterydowej skoro nie ma takiej potrzeby. Już brzuszek wygląda coraz ładniej więc nie widzę sensu, żeby bardziej Go faszerować. W aptece okazało się, że na maść muszę mieć receptę. Więc poszłam na zakupy do pobliskiego TESCO i wróciłam do domu z zakupami, żeby sprawdzić czy Kubuś pozostawiony wtedy pod opieką babci i dziadziusia nadal lula czy już jego 15 minutowa drzemka dobiegła końca. Jednym słowem chciałam się upewnić ile mam jeszcze czasu, bo przede mną jeszcze wizyta u lekarza-pediatry i znowu apteka. Okazało się, że dziadziuś już z Nim rozmawiał, śpiewał i bawił się :) Wsiadłam w samochód i pędzikiem do przychodni :) 
W przychodni zastałam jakąś rozwrzeszczaną pannę (wiek ok 25 lat). Krzyczała na Panią w rejestracji. A jaki był problem? Popsuty komputer. Pani pracująca w rejestracji poprosiła pannę, żeby wypełniła  druczek, bo inaczej nie mogła wyciągnąć karty. I ogromna wrzawa z tego błahego powodu. Nie wiem czy jest to kwestia wychowania, relacji w rodzinie, zamieszkania, wykształcenia...? Ostatecznie Pani wypełniła druczek za pannę, a ja poprosiłam o druczek do wypełnienia, bo w końcu potrafię pisać :)
U pediatry siedziałam dość długo. Bardzo sympatyczna. Pierwszy raz u niej byłam, bo póki co odwiedzaliśmy z Kubusiem zdrową stronę na szczepienia. Wypytałam ją o wszystko. Szczepionki - szczepić na pneumokoki i meningokoki, karmić na pewno do 6 miesiąca życia. Powiedziałam, że mój tata wyczytał gdzieś, że wpływ na dzieci karmione piersią powyżej roku nie jest już tak korzystny jakbyśmy się tego spodziewali, a pediatra powiedziała, że po roku po prostu ciężej odzwyczaić malucha od piersi, ale niekorzystnego wpływu nie odnotowano :) Dostałam receptę na maść i skierowanie do poradni alergologicznej, żeby wybadać na co uczulenie, ale nie wiem czy jest sens zapisywania się do szpitala, bo u takich maluchów nie pobierają niczego, żeby zdiagnozować, a poza tym jest już o niebo lepiej z wysypką :) Wyszłam w końcu. Wcześniej zaparkowałam tak, że myślałam, że nie wyjadę, a raczej wyjadę, ale skoszę lusterko samochodu, który stał za mną :D Było tak ciasno, że szkoda gadać ;/ Dałam radę. Pojechałam do apteki, a pani mi mówi, ze będzie po majówce. Ręce załamałam. Kubuś pewnie głodny, nie ma mleka zastępczego, bo normalne ma białko, a innego póki co nie mamy - pediatra mówiła,że receptę na mleko może wypisać jak będzie zdiagnozowana alergia i zalecenia odnośnie leczenia. Więc podałam nr telefonu i poprosiłam, żeby zadzwoniła jeśli tylko będzie wcześniej. Nie po to jeździłam w te i z powrotem.
W końcu patrzę na przeciwko apteki salon mojej telefonii komórkowej, a ja ma problemy z konfiguracją mms'ów i może mi pomogą. Doszłam do wniosku,że jeśli uda mi się pojechać nad morze z rodzicami to będę wysyłała zdjęcia mojemu KTOSiowi. Konsultant zapytał czy mam włączony internet. Pomyślałam, że niby po co skoro w domu mam wi-fi i tylko z niego korzystam... Dlaczego mam jeszcze im za to płacić? Zaproponował pakiet internetu. Powiedziałam, że nie potrzebuję żadnych pakietów. Może jeszcze abonament chcieliby mi wcisnąć? :/ Wróciłam do domu, kombinowałam, nawet z KTOSiem staraliśmy się rozszyfrować Nasze telefony i bez rezultatu. W końcu KTOŚ powiedział, ze jednak woli te zdjęcia na maila, bo w mms'ach jest kiepska rozdzielczość :) I w ten oto sposób nie mogę odbierać, ani wysyłać mms'ów :)

Pisz i mów mi o wszys­tkim, wte­dy będziemy ra­zem - będąc osobno.

W końcu zaczęłam znowu pisać o moim KTOSiu - pisałam już o Nim na poprzednim blogu, do którego nie zaglądam ze względu na ciężki okres jaki jest tam opisany. Nie wspominałam o Nim tutaj, bo chciałam pisać o swoim życiu związanym z Kubusiem, ale muszę pisać również o KTOSiu, bo i On zajmuje ogromną część mojego serca i życia. Poza tym czytał tamten blog więc teoretycznie nie mogłam wszystkiego napisać, ale tutaj też zagląda haha Tym razem postanowiłam pisać tak jak ja to widzę. Co mnie najbardziej będzie wkurzało? To że przeczyta i nie skomentuje nawet. Nie chodzi mi o to, żeby od razu pisał pod postem, ale przez telefon czy na Skype. Może jakoś Go zmotywuję albo poproszę, żeby coś skomentował. Nie lubię jak coś pozostaje niedopowiedziane... a ostatnio tak się zdarzyło. Myślałam, że to będzie koniec. Dlaczego? Bo telefon miał wyłączony. Myśli miałam różne. Dlaczego w takich sytaucjach najczęściej w głowie pojawiają się pesymistyczne scenariusze? Doszłam do wniosku, że nawet tfu tfu gdyby coś mu się stało to nikt by mnie chyba nie powiadomił. Nie będę opisywała póki co szczegółów, bo jestem trochę padnięta, a weny do tworzenia raczej brak. Nie lubię ciszy. Lubię wiedzieć co się dzieje. Lubię wiedzieć co robi, z kim i gdzie jest. Czy to kontrola? Zamykanie w klatce? Chyba nie (a może ja w tym nie dostrzegam zła). Wyprzedzę pytania... UFAM MU. Albo jak to dzisiaj napisałam KTOSiowi: "Ufam Ci, ale się boję". Boję się, że mogę Go stracić. Boję się, że mogę nie mieć na to wpływu. Boję się, bo Go kocham. Boję się, bo mam zbyt dużo do stracenia. Nie chcę pisać, że czas pokaże co dalej będzie, bo wierzę, że będzie dobrze. Póki co tęsknota raz daje Nam skrzydła, raz je podcina. Na szczęście częściej przybiera formę optymizmu. Uwielbiam spędzać z Nim czas. Zawsze tylko się śmiejemy jakbyśmy nie potrafili rozmawiać na poważne tematy. Ale i takie poruszamy. Towarzyszy mi w każdej ważnej lub mniej ważnej dla mnie chwili. Jest zawsze, zawsze przytula, choć nie namacalnie. 
Kochanie nie zapomnę tego piwka !!! Nie rób już tak nigdy więcej - On wie o co chodzi.

Zdolniacha :)

Tylko tak krótko :) 
Położyłam Kubusia lulać, żeby porozmawiać z moim KTOSiem w bardziej komfortowej pozycji, bo ile można siedzieć na tapczanie z lekko skrzywionym kręgosłupem karmiąc piersią brzdąca i do tego bokiem do komputera? Położyłam Go na boczku, później wstaję, patrzę, a akrobata leży na brzuszku. Pierwszy raz się aż tak przekręcił. Po chwili znowu wstaję, bo słyszę, że się rusza, a On leżąc na brzuszku z rączkami wyciągniętymi wzdłuż ciała, podciągnął je pod główkę i podniósł się na nich... zaczął oczywiście marudzić więc położyłam Go na plecki. Ehh... zdolna Bestia :)

niedziela, 28 kwietnia 2013

"Taką mnie urodziłaś, taką mnie masz"

Kiedy jesteśmy dziećmi, cieszymy się tym co mamy. Z wiekiem dorastamy i chcemy stać się dorosłymi... Nie za kilka lat. Tu i teraz. Zaczyna się picie piwa po kryjomu, zaczyna się zapalenie pierwszego papierosa. Dochodzą do tego imprezy. Zdziwienie po powrocie zastajemy mamę, która nie śpi, bo czeka aż wrócimy nad ranem. Przecież młodzi wszystkowiedzący nastolatkowie wiedzą najlepiej co im wolno, a czego nie (ale większość wolno). Najmądrzejsi mówią: "będę jak będę" odpowiadając na pytanie zadane przez mamę z troską: "kiedy wrócisz?". To są baaardzo częste sytuacje i dość delikatne. Nie mówię już o "dzieciakach-nastolatkach" z programu emitowanego w TVN "Surowi rodzice". Nie chcę podawać konkretnych przykładów, bo nie o to chodzi, ale powiedzcie mi. Jak te "dzieciaki" odnoszą się do swoich rodziców? Co to za lekceważenie? Bo o języku już nie wspomnę. O pamiętam jeden odcinek, gdzie córka powiedziała do mamy: "Taką mnie urodziłaś, taką mnie masz". Rodzice często zapracowani (nie zamierzam usprawiedliwiać tu braku czasu dla dzieci) starają się, żeby było co do garnka włożyć, a w tytule uznania słyszą: "Ty stara k****, Głupia P*********..." i jeszcze kilka innych jakże ambitnych epitetów skierowanych w stronę osób, które kochają ich najbardziej na świecie, które całe życie poświęciły, by młodym było dobrze, żeby wszystko miały. Bo gówniarstwo wie wszystko.
Jak urodziłam Kubusia i miałam w głowie jeszcze cały porodowy i przedporodowy ból (poród wywoływany) to tak sobie właśnie pomyślałam, że mama nosi maluszka pod sercem tyle czasu, stara się trzymać diety i zdrowego trybu życia, przeżywa poród. Mówią, ze to największy ból jaki kobieta przeżywa. Ja męczyłam się cały dzień podłączona do kroplówki i KTG. Siedziałam w tak wymyślnych pozach, że nie sposób tego opisać, siedziałam na różnych przedmiotach... łóżko, piłka, kucałam, chodziłam w odległości na jaką pozwalał mi kabelek od KTG.. w jedną i w drugą stronę... liczyłam oddechy, skupiałam się na częstotliwości skurczy itd itp...poród w najróżniejszych pozycjach (nie będę opisywała) i jeszcze czas po porodzie kiedy to nie mogłam ani siedzieć, ani chodzić i wszystko mnie drażniło, bo tak dużo chciałam zrobić. No,ale do tematu... Rodzimy, z czasem staramy się wychować na dobrych i porządnych ludzi, a w wieku dojrzewania słuchamy różnych wyzwisk czy mądrości wyssanych z palca (bo nie z mlekiem matki :) )a nawet tego jakie to my jesteśmy. Czym sobie na to zasłużyłyśmy albo zasłużyliśmy? Czy jest to kwestia wychowania? Czasu jaki spędzamy z dziećmi?

On - mój KTOŚ

Jakby to zacząć? Poznaliśmy w zeszłym roku kiedy byłam już w ciąży. Dogadywaliśmy się bez słów. Tak jakby jedno zaczynało zdanie, a drugie je kończyło. Pokrewne dusze. Kontakt przez telefon i Skype. Rozmowy nawet do 4:00 nad ranem. Mogliśmy rozmawiać ze sobą całymi dniami, godzinami. A teraz? W zasadzie nic się nie zmieniło. Ma swoją firmę i o wiele więcej pracy niż wtedy gdy się poznaliśmy. Każdą wolną chwilę (a ma ich obecnie baaardzo mało) stara się spędzać ze swoim synkiem albo ze mną. Znowu wisząc na telefonie albo na Skype. Nie będę ukrywała, ze sytuacja nie jest łatwa, bo dzieli Nas jakieś 350 km :( Można się tylko dołować. Mieszka u rodziców, z żoną nie ma rozwodu. Wg mnie nic nie robi w kierunku,żeby ten rozwód był. On mówi inaczej. Chce przygotować synka do tego, ale jest ciężko.
Kiedy przyjechał w zeszłym roku zaraz po spotkaniu poszedł załatwiać papiery, żeby założyć sprawę, chodził do prawnika, który co prawda doradził mu, żeby poczekać troszkę - co najmniej pół roku, bo sąd może się czepiać. od kiedy wyprowadził się do rodziców niedługo minie rok. papiery, które załatwił dał rurze (to ta żona), bo  powiedziała, że ona to załatwi, mówiła, ze siedzi z koleżanką i piszą pozew. Było to jeszcze w zeszłym roku - na początku października. Do tej pory nie ma sprawy założonej.
Kiedy się poznaliśmy oboje byliśmy w ciężkich sytuacjach prywatnie. Pewnie to Nas tak bardzo do siebie zbliżyło. Zanim Go poznałam wiedziałam, że faceci idą u mnie tymczasowo w odstawkę. Bałam się zaufać, jednak zaufałam. Ufam mu jak mało komu. Już trafiłam na takich, którzy potrafią mówić jedno, a później się dowiaduję, że tylko tak się wydawało. KTOŚ skradł z czasem moje serce. Jest ze mną zawsze serduszkiem. Wiem, że mnie wspiera. Wiem, że nie jest tak często ze mną jakby tego chciał. Póki co nic się nie zmieni. Czasem jest mi ciężko, ale nic na to nie poradzę.

Jedzenie przy AZS - część II

Ciąg dalszy książki Agnieszki Kądziołki "Oswoiś Atopowe Zapalenie Skóry". Kolejnym alergenem są:

2. JAJKA KURZE
  • Jajka kurze są dodawane do niektórych makaronów, ale są też takie, które nie mają ich w swoim składzie.
  • Na liście produktów zakazanych będzie również jajecznica, gotowe ciasta, ciasteczka i drożdżówki, keksy, biszkopty i bezy, majonezy, a także placki, kluski, naleśniki, potrawy w panierce, kotlety mielone i pewnie wiele innych z dodatkiem jaj. Tutaj również pomocne będzie czytanie etykietek ze składem produktów.
  • Jeśli dziecko toleruje jajka przepiórcze, możesz nimi zastąpić kurze. Zwykle na jedno jajko kurze przypadają 3-4 przepiórcze.
  • W przypadku alergii na jajka kurze, reakcję alergiczną może również wywołać mięso kurczaka i kury.
  •  Uwaga! Niektóre szczepionki są przygotowywane na zarodkach kurzych – upewnij się przed szczepieniem dziecka, czy szczepionka jest dla niego bezpieczna.

3. ZIARNA ZBÓŻ ZAWIERAJĄCE W OTOCZCE GLUTEN
  • Gluten występuje w ziarnach żyta, pszenicy, owsa i jęczmienia, tak więc w przypadku uczulenia na gluten należy zrezygnować ze zwykłego chleba, płatków śniadaniowych, makaronów pszennych i razowych, kaszy jęczmiennej, płatków owsianych, produktów zawierających w swoim składzie mąkę żytnią, pszenną, razową i orkisz, opłatka wigilijnego i opłatków podawanych podczas komunii świętej, pasztetów i parówek (mają dodatki bułki), kawy zbożowej. Należy uważać na słodycze (batoniki, czekoladki, galaretki, żelki)
  • Pieczywo można zastąpić pieczywem chrupkim ryżowym lub kukurydzianym, waflami ryżowymi lub popcornowymi. Uwaga!, w niektórych piekarniach bywa pieczywo "ryżowe" czy "kukurydziane", ale ono jest tylko z dodatkiem mąki ryżowej czy kukurydzianej, na bazie mąki pszennej, wiec i z glutenem.
  • Zamiast makaronów zwykłych można używać sojowych lub ryżowych.
  • Bułkę tartą można zastąpić bułką tartą bezglutenową, kleikiem ryżowym lub kukurydzianym.
  • Istnieje duża grupa produktów bezglutenowych (pieczywo, herbatniki, biszkopciki), można też kupić mąkę bezglutenową i nastawić się na własną produkcję chleba.
  • Uwaga!, w produktach bezglutenowych często jest stosowany guar, który może powodować reakcje alergiczne.
  • Glutenu NIE zawiera gryka (kasza gryczana jest względnie bezpieczna – chociaż najlepiej kupić taką, która ma napisane na opakowaniu, że nie zawiera glutenu – zwykle kasza gryczana jest produkowana na tych samych liniach produkcyjnych, co np. jęczmienna, więc śladowe ilości glutenu mogą się w niej znaleźć) .
  • Glutenu NIE zawiera również kasza jaglana, proso, ryż, kasza kukurydziana, tapioka, amarantus.
  • Odmianą alergii na gluten jest celiakia. Na celiakię choruje się zwykle przez całe życie, a jedyna jak dotąd terapia polega na całkowitym wyeliminowaniu z diety glutenu.

sobota, 27 kwietnia 2013

Otwarcie sezonu - działkowo

Pojechałam dziś z Kubusiem i rodzicami do Nas na działkę. Czas najwyższy rozpocząć sezon :) Działka w lesie kilka km od miasta. Spokój, cisza i ćwierkające ptaszki :) Na działce stoi tylko przyczepa kempingowa więc jeździmy tam tylko jak jest już ciepło. Zazwyczaj jest cała rodzinka i tak weekend w weekend. Każdy przywozi coś do jedzonka co zrobił, zasiadamy do stołu z ciocią, wujkiem, kuzynostwem i babciami i zajadamy :) Tym razem pojechaliśmy sami, bo na krótko. Zapowiadali przelotne deszcze więc trzeba było zrealizować plan, który obejmował wsadzanie krzaczków plus choinkę ze świąt. Zobaczymy czy wszystko się przyjmie. I tak co roku... oglądaliśmy działkę dookoła, a konkretniej siatkę, bo... okoliczni mieszkańcy lubią włamywać się na działkę, żeby albo wykopać wspomniane właśnie krzaczki albo na grzyby w sezonie więc nie ma pewności, ze jak pojedziemy  następnym razem to będzie wszystko :/ Więc siatka oczywiście przecięta i tata "cerował" ją drutem, żeby pies nie wyszedł.

 
Rodzice powkopywali krzaczki i choinkę, ja z Kubusiem pojeździłam po działce, oprowadziłam Go, bo to w końcu Jego pierwsza wizyta :) a Sara - czyli piesek wykopała gdzieś starą - z poprzedniego roku kość dla psów i zakopała w innym miejscu haha Tata poszedł sprawdzić co takiego znalazła tym razem, a ta kość wyglądała jak... nie ma słów, które mogłyby to określić. Kość wylądowała w koszu, a ponieważ piesek ma bardzo dobry węch to wiedziała, gdzie jest, ale już jej nie wyciągała haha. Rozpadało się. Wracaliśmy do domku, ale to co było zaplanowane do zrobienia, wykonane :)

Jak jechaliśmy na działkę, drogą szedł facet z pieskiem luźno puszczonym bez smyczy. Sznaucer miniaturka, albo mieszany ze sznaucerkiem. My jedziemy, a tu pies prosto pod koła nam podbiegł. Tata po hamulcach, dwa samochody z naprzeciwka też przystopowały i piesek wybiegł spod kół. Dobrze, że nikt za Nami nie jechał, bo by Nam wjechał w d***. Ale miałam nerwy. Jestem ogromną psiarą więc faceta bym zmieszała z błotem za to jak się nim opiekuje. Szkoda gadać.


Kubusiowe krosteczki powoli znikają. Ja nadal ledwo co jem. Właśnie gotuję sobie brokuła :) ale ile można na takiej diecie siedzieć? :)

piątek, 26 kwietnia 2013

Lekarze skąd wy się bierzecie?

Dzisiejsza wizyta u dermatologa przebiegła dość szybko. Weszłam do gabinetu. Pani dr pytał:
-Główka czy rozbieramy?
-Rozbieramy.
Rozłożyła ten śmieszny ogromny papier toaletowy umieszczony na rolce przy łóżku (jak przy USG), położyłam Kubusia, rozpięłam rampersa, pani dr pochyliła się nad nim i powiedziała:
-Ubieramy
Hmm... szybkie to badanie. No cóż. Dostałam kartkę z wykazem tego czego nie mogę jeść. Kartka malutka, ale pogrupowana żywność jest na niej dość ogólnie w niektórych przypadkach. Jednym słowem powinnam jeszcze odrzucić banany i kurczaczka (bo jajka uczulają). No cóż. Najlepiej, żebym w ogóle nic nie jadła. Niech kości mi się połamią i zbierajcie mnie. A skąd ma być pokarm bogaty w witaminki i inne aminokwasy? Tak wiem. Synek wyje je ze mnie :) No więc jem. Marchewki. Jabłka. Tak, kurczaka też jem. Banany też. Pieczywo ryżowe. I woda oczywiście. A później co? Mam nowe produkty wprowadzać po kolei z obserwacją ok 10-cio dniową po każdym smakołyku (bo tak już zaczynam nazywać jedzonko, którego nie mogę)? Dzisiaj na obiad były naleśniki z serkiem waniliowym. Mniam. A ja zajadałam króliczka w marchewce. Oczywiście wszystko gotowane :)
Od lekarza wyszłam lekko podirytowana. Myślałam,że się przewietrzę i wiatr wywieje moje myśli z głowy, a tu skwar ;/ Poszliśmy do dziewczyn do pracy i oczywiście jak się ciotki zleciały to rzeczywiście jak zlot czarownic hahaha a tiu tiu tiu itd :) Pogadać za bardzo nie było jak, ale to sobie odbijemy innym razem :)
Później spacer w parku. Oczywiście karmienie na ławeczce :) Kiedyś myślałam, że chyba będę się krępowała tak wyjąć pierś (zabrzmiało to tak jakbym ją wyciągała z torby :) ), a tu kurcze mam wszystkich w d*** i już. Najważniejsze, żeby moje Kochanie było najedzone, a reszta mnie nie interesuje :)

MAMY I KWARTAŁU GÓRĄ !!!

Jestem z tego powodu przeogromnie szczęśliwa. Będą pieniądze za cały rok siedzenia w domku z Kubusiem. Petycja jednak została wzięta pod uwagę :) Sama ją też podpisywałam :) Mam nadzieję, że nie będą kombinowali. Nawet nie chcę myśleć co by było gdyby... Z resztą od samego początku zakładałam, że będę w domku właśnie rok, a później pozostanie Nam instytucja dla najmłodszych - żłobek. Co prawda nie mam żadnego wybranego, natomiast mam na oku jedno,ale pozostałe wyeliminowałam wg kryterium odległości od domu (ponieważ pracę mam baaardzo blisko domu - nie chciałabym podróżować, gdzieś daleko). Do tego prywatne kosztuje naaaawet ok 800,-pln.. choć znajdę też i takie za 670,-pln. Publiczne oczywiście kosztują ok 300,-pln więc różnica kolosalna. Czas pokaże. Zastanawiam się jeszcze czy będę mogła wykorzystać zaległy urlop z 2012 roku (pewnie nie.. może będzie kasa?). Nie wiem jak to rozwiążą. Póki co mam czekać na telefon z kadr. 

Kiedy dowiedziałam się, że istnieje taka możliwość... a dokładniej, że powstał pomysł by mamy zostały z dziećmi w domu roczek. Pomyślałam, że to wspaniały pomysł. Kiedy dowiedziałam się, że politycy znaleźli fantastyczny (nie wiadomo skąd wzięty) pomysł by projekt objął dzieci urodzone po 17 marca. Helllllllllllllllo... Co to za data? Jak środek roku. Oczywiście pierwsza myśl, ze jakiemuś politykowi wtedy rodzi się dziecko,wnuczka, wnuczek, córcia czy synek. Bo jak inaczej to zinterpretować? Nie ukrywam, że byłam zła. Choć w zasadzie kwestii czasowej mi to nie załatwiło, lecz rozwiązało lekko kasiorkę. Cieszę się baaardzo, że będę mogła z Kubusiem posiedzieć bez wyrzutów, ze nie wracam do pracy - ale o tym później :)

Co z tym spaniem?

A teraz nocny post z telefonu,bo jak pisze przy komputerze to szybko lecą myśli,szybko lecą słowa i nie mam czasu zastanowić się czy wszystko zamieściłam. Kubuś dzisiaj w ciągu dnia (ale to po kąpieli wiec nie liczy się jako spanie w ciągu dnia :) ) pospał jakieś 2-3 godzinki. Sama byłam zdziwiona, że tak długo, bo po kąpieli ma dłuższe drzemki 30 min, ale bez przesady. Czasem chodzę i sprawdzam czy żyje. Jak nie widzę unoszącej się klatki piersiowej, bo np. jest przykryty - to podkładam mu dłoń pod nosek i czekam na cieple powietrze. Zabrałam się akurat za wyplatanie wikliny papierowej, a siedziałam przy łóżeczku, słyszałam krzyki co kilka chwil. Wstawałam, dawałam mu paluszki albo dłoń do złapania lub kładłam mu dłoń na brzuszku. Może to były kolki. Może krostki go swędziały. Nie wiem. "Zobaczysz Kochanie,wyleczymy się ;)!!!" Albo koszmary mu się śnią. Czy niemowlaki tez śnią? ;)

czwartek, 25 kwietnia 2013

Leczymy dalej

U lekarza obyło się bez bólu, bo... nie było szczepionki. Pilnowałam,żeby szczepionka, którą pani dr chciała zaszczepić nie zawierała w składzie żadnego białka... na szczęście pani dr podjęła decyzję, że odkładamy wizytę. Poczekamy aż się polepszy. Zrobiła ze mną wywiad po raz kolejny na temat tego co jem i co mogło zaszkodzić, bo krostki bledną, ale pojawiały się nowe. Brzuszek już prawie cały pokryty,ale widać, że już się goi :) Z wywiadu wyszło, że nie powinnam jeść glutenu - białe pieczywko, ziaren - a jadłam chleb własnej roboty z całą masą ziaren i łososia - podobno bardzo uczula tak jak ziarna. Eh.. powiedziałam, że ten chleb jem od dawien dawna (bo dobrze wpływa na przemianę materii i szybciej zrzucam kg :) ) , a to wyszło dopiero teraz. Okazało się, że do 6 tygodnia życia maluszki nie reagują na żadne jedzenia, a później zaczyna się jazda bez trzymanki. I zaczęła się. Dostaliśmy receptę na Fenistil w kropelkach i maść sterydową. Niczego dziś nie wykupiłam, bo jutro przed południem mamy wizytę u dermatologa. Po wizycie wróciłam do domu i zaczęłam szukać w sieci co mogę jeść. Czytałam o żywności bezglutenowej, celiaki... aż sama chyba zachorowałam od tego. Super, że zapisali Nas na jutro, bo długi weekend się zaczyna więc może musiałabym czekać. 
A oto zdjęcia z dzisiaj. Babcia wystroiła Kubusia haha



Niezapowiedziana wizyta

Kubus ostatnio ma niespokojny sen. Nie dlatego,ze sie budzi,lecz dlatego ze strasznie sie wierci. I wierci sie tylko glowka. Rzuca nia z jednej strony na druga. No... Chyba,ze to normalne.
Dzis ku mojemu zdziwieniu odwiedzila Nas pielegniarka z rejony. Nikt nie mowil,ze maja byc takie wizyty...Ale co tam. Wpuscilam ja ;) Pierwsze o czym pomyslalam to to,ze przyszla sprawdzic ta jego skaze. Zastanawialam sie czy to normalne bez zapowiedzi... A poza tym,ze wykazuja sie taka troska. I d***. Oczywiscie sie pomylilam,bo o skazie nie wiedziala nic,zeby np cos mi podpowiedziec i tak samo o szczepieniach. Na co szczepic,a co mozna sobie odpuscic. Przyszla,zeby wypelnic papierki. Kolejna wizyta po 8 miesiacu :)
Pytala o to czy przyjmuje jakies leki, jak czesto sie wyproznia,o zmiany psycho-fizyczne, a nawet o to czy ma wszystkie potrzebne rzeczy. Nie wiem co takie kontrole/wizyty...(jak to nazwac?) maja na celu,ale sa. Jedyne co wynioslam z tego to to,ze jak Kubys robi banki to jest dobrze. Osobiscie myslalam,ze moj tata go tegi nauczyl,bo Szkrab robi banki i pluje,a tu dowiedzialam sie,ze po prostu cwiczy mowe bezdzwiecznych glosek:"w","f"...
Dalej na spacerek do parku jak codzien (o spacerki tez pytala. Czy czesto,w jaka pogode itd.) dzisiaj z moja babcia. Pochodzilysmy,posiedzialysmy,a poniewaz Kubus byl marudny,bo spiacy i pewnie glodny (pielegniarka przyszla jak spal,ale niedlugo wychodzilam wiec nie bylo jak nakarmic Synka),a ja w zasadzie kranik z mlekiem nosze przy sobie to na laweczce nakarmilam Marudnickiego. Poznuej bylo juz tylko lepiej,bo zasnal.
Jak ziewam to kazdy mowi.."o nie wyspalas sie,tak marudzi?"a ja na to,ze nie marudzi tylko dotlenuam mozg :) slysze tez,ze spij jak Maly spi... A ja sie zastanawiam: "GDZIE? W parku?!?". Jakby tak glebiej sie nad tym zastanowic.... Haha Dobranoc

środa, 24 kwietnia 2013

Jedzenie przy AZS - część I

Takie śniadanka ostatnio zajadam :) Ponieważ zawsze jadłam te najbardziej dostępne, kurze jajka... Teraz niestety przez prawdopodobną skazę u Kubusia muszę jeść takie przepiórcze mini jajeczka :) Początkowo musiałam znaleźć w sieci ile takie jajko gotować. Więc na twardo 3-4 minuty. Zawsze gotuję dłużej, czyli 4-5 min, żeby mieć tą 100% pewność. Do tego jeszcze pieczywko kukurydziane i wafle ryżowe :) Tylko kiedy ja się najem??
A teraz o jedzeniu. W ręce wpadła mi książka Agnieszki Kądziołki pt."Oswoić Atopowe Zapalenie Skóry" opowiadająca o jej zmaganiach z AZS. W pierwszym rozdziale czy rozdzialiku, który w książkach zazwyczaj jest tytułowany jako: "Wstęp" czy "Od autora", tutaj jest po prostu "O mnie" zawarła obronne zdanie:
"Pamiętaj jednak, że nie jestem lekarzem i nie traktuj tego, co piszę w tym ebooku jak wyroczni - nie jest powiedziane, że coś, co pomogło nam, pomoże i Twojemu dziecku. Pamiętaj też, aby nie wprowadzać dziecku żadnych leków na własną rękę – zawsze najpierw poradź się pediatry lub alergologa."
Dietę eliminacyjną wprowadza się po to, by organizm 'zapomniał', że dany produkt go uczula (to duże uproszczenie, ale o to w gruncie rzeczy chodzi).
No to zaczynamy przegląd:
1. MLEKO KROWIE I JEGO PRZETWORY
  • Nie wolno Ci jeść jogurtów, serów, masła, śmietany, kefiru, maślanki, ciasteczka, wafelki, drożdżówki, bułeczki maślane, grahamki, chleb tostowy, lody, czekolada mleczna, cukierki mleczne (w tym krówki, toffi, irysy), gotowe gofry i naleśniki. 
  • Zamiast masła możesz używać margaryny bezmlecznej (np. Nova) - do smarowania może to być Rama Olivio (uwaga, zawiera barwnik - kurkuminę), zielona Finea (uwaga, zawiera lecytynę, najprawdopodobniej sojową), Benecol lub inna – ale koniecznie sprawdź skład (producenci zmieniają skład co jakiś czas, więc warto kontrolnie sprawdzać etykietki). Zwróć uwagę na serwatkę – to też białka mleka.
  • Do pieczenia możesz używać margaryny bezmlecznej – np. Maryna.
  • Do smażenia używaj oliwy z oliwek lub oleju z pestek winogron, dobrze sprawdza się także Planta.
  • Słodycze: (zresztą znalazłam parę ciasteczek bez mleka - czerwone Digestive, biszkopty, pierniczki, w chwilach kryzysu ratowałam się paluszkami, chałwą, sezamkami, gorzką czekoladą i suszonymi owocami – jeśli dziecko nie jest uczulone na żadne z tych produktów, nie ma powodu, dla którego miałabyś sobie ich odmawiać).
  • Problem stanowiły dla mnie dodatki na chleb, a właściwie ich brak - wędliny ciężko zastąpić czymś innym (szczególnie gdy sery też są zakazane). Do większości z nich dodaje się białka mleka lub sojowe, nie mówiąc o konserwantach i ulepszaczach. Np. firma Morlina ma niestety krótką listę takich wędlin.
  • W przypadku eliminacji mleka, dobrze też odrzucić całą resztę krowy – czyli wołowinę i cielęcinę. Te rodzaje mięs są często dodawane do kiełbas i pasztetów, więc są one kolejną rzeczą na liście zakazanych produktów.
  • Podczas pieczenia i gotowania, mleko można często zastąpić wodą, a zupę zagęszczać startym ziemniakiem lub żółtkiem. Możesz też używać mieszanki mlekozastępczej, mleka sojowego lub ryżowego – ale uwaga, mleko to zmienia smak potraw w charakterystyczny sposób.
  • Możesz spróbować wprowadzić mleko kozie zamiast krowiego – nie zawsze jednak to się udaje – zawarte w nim białka są bardzo podobne do tych krowich i często dzieci się na nie uczulają.

    Pamiętaj, że będąc na diecie bezmlecznej musisz uzupełniać wapń. Ale tu możesz wpaść w kolejną pułapkę – dodatki smakowe w wapnie musującym też lubią uczulać. Najbezpieczniej kupić wapno bezsmakowe lub w tabletkach.
    I jeszcze jedna pułapka – preparaty stosowane przy kuracjach antybiotykowych takie jak Lakcid, Trilac i Lacidofil są produkowane przy użyciu serwatki, więc nie mogą być stosowane u dzieci uczulonych na białko mleka krowiego. Możesz jednak bezpiecznie stosować Enterol 250.
Może komuś przyda się ten wykaz. C.d.n.

Drobnostki

Mój Szkrab teraz śpi. Przesypia całe nocki choć pewnie przez te krostki powinien 
budzić się kilka razy w nocy. 
Za to w ciągu dnia śpi bardzo mało,a czasem chciałoby się odpocząć i coś porobić 
dla siebie,sobie czy z sobą :) 
Czasem nie mam już pomysłów na zabawy z Nim. 
Grzechotki. 
Gryzaki. 
Moja poruszająca się nad nim dłoń. 
Mata edukacyjna ze zwisającymi pluszowymi grzechotkami. 
Grające pluszaki. 
Maskotki pacynki. 
Wierszyki. 
Bajki. 
I przede wszystkim cycuszek :) 
a Wy jak bawicie się ze swoimi Ludzikami?

Kiedy zajada przy piersi, robi sobie odpoczynek. 
Odwraca główkę od piersi by zaraz znowu do niej wrócić i tak potrafi motać się kilka razy... 
Do momentu kiedy nie pozostanie w osłupieniu, odwrócony od piersi i wpatrujący się 
w czarne mrugające pudełko zwane telewizorem. 
Patrzy w TV jakby rozumiał co w nim mówią. 
Czy to polityczne "mądrości" w wiadomościach czy seriale kryminalne - takie oglądam. 
Pojmuje wszystko. 
Najbardziej uwielbiam chwile kiedy zasypia z piersią w buzi, a ja delikatnie wyjmuję mu sutka z buzi, wypływa ostatnia kropla mleka, której nie zdążył połknąć, bo przecież zasnął. 
Kreci się więc myślę sobie, że chyba się obudzi...
a tu... 
Cudny uśmiech przez sen. 
Mogę tak siedzieć z nim godzinami.

Spacer w parku

Pojechaliśmy dziś z Kubusiem na spacer. Gondola zniesiona na dół, później powrót na górę po małą marudę i GO w drogę. Cel: pobliski park. Chodzimy tam zawsze gdy jest ładna pogoda. Zielono, cisza, spokój, woda-to co kocham najbardziej, kaczki, łabędzie... i sporo ludzi. Zazwyczaj starsze osoby albo właśnie mamy z pociechami. Tatusiowie trafiają się dość rzadko, ale też bywają. Sporo dzieci (dzisiaj akurat wracały ze szkoły, a nie przesiadywały na wagarach). Oczywiście dużo piesków, które biegają za rowerzystami... albo tak jak dzisiaj szczekały i drażniły łabędzie :) Komedia. 

Wzięłam ze sobą książkę. Oczywiście "Projekt matka" i zaczęłam czytać. Średnio można się skupić przy gdakaniu kaczek, rozmowach ludzi, a jedna para akurat 1 metr ode mnie zatrzymała się, bo poczuła nagły przypływ czułości i po prostu musieli się pocałować. Fantastycznie, że są wśród Nas ludzie młodzi, którzy mają gdzieś co inni pomyślą i spontanicznie wyrażają swoje uczucia. Jestem jak najbardziej ZA. Wracając do książki... Początkowo mogę utożsamiać się z autorką. Ja tak samo zawsze mówiłam, że na dzieci przyjdzie jeszcze czas, że jak można siedzieć całą ciążę w domu, jak można macierzyńskie i wychowawcze spędzić w czterech ścianach, na spacerkach itd. Priorytetem były studia. Jedne. Drugie. Trzecie. W sumie już pokończone więc nie było przeszkód. Zawsze uważałam, że nie ma dobrego czasu na Maluszka. Nigdy nie zaglądałam do obcych wózeczków, nie mówiła do dzieci maksymalnymi zdrobnieniami. Nie czułam takiej potrzeby. Zawsze kochałam psy, bo z nimi miałam do czynienia. Małe dzieci były mi tak bardzo obce i odległe. Dziś kiedy Synek zajmuje każdą moją chwilę (bo nie napiszę, że każdą wolną - muszę mieć ich całą masę :) ) mogę tylko żałować, że dobijam 30-stki i mam tylko jednego maluszka. Wierzę, że jeszcze wszystko się odmieni :) Nagle okazuje się, że można rozmawiać godzinami o swoich Pociechach, o kupkach, lekarzach, karmieniach, przewijaniach itd.
Później zobaczyłam dziewczynę-mamę z synkiem, który już chodził. Jego mama jedną ręką prowadziła wózek, a drugą trzymała już chodzącego szkraba. Mały co dwa trzy kroki kucał, żeby podnieść szeleszczący liść z ziemi, który i tak zaraz upuszczał i tak w kółko :) Pomyślałam sobie... "eh.. Ciekawe kiedy Kubuś zacznie chodzić", ale zaraz później moje myśli rozwiały kolejne mówiące, że "Nie chcę, żeby tak szybko rósł!!!". Teraz ma niespełna 4 miesiące i wydaje mi się, że poród był wieki temu. Był taki malutki, taki drobniutki. A teraz to już Duży Kolosek :) I kolejna myśl jaka się pojawiło dotyczyła urlopu macierzyńskiego. Jak można oddać rocznego Maluszka do żłobka? ;/ (Bo taki mam plan, żeby posiedzieć rok z Kubusiem i powrót do pracy) W końcu dziecko jest jeszcze takie bezbronne, a teraz tyle się słyszy o niewykwalifikowanych opiekunkach. Jak roczny Malec da znać, że źle się dzieje?? ;/ Ehh... Ale żeby się nie dołować... to w sumie jeszcze tyyyyle czasu... (który zleci jak chwilka :))

wtorek, 23 kwietnia 2013

"Projekt MATKA niepowieść" cóż to za książka?

O książce dowiedziałam się z programu DD TVN, który oglądam codziennie od kiedy jestem w domu. W sieci znalazłam różne opinie i postanowiłam sama ją przeczytać. Wczoraj zamówiłam, dzisiaj dostałam :) W pierwszej chwili pomyślałam, ze zbliża się majówka więc może na działce poczytam ją w leśnej ciszy. Ale wzięłam ją dzisiaj na spacer :) Zainteresował mnie opis z tyłu książki:

"Opowieść o metamorfozie z kobiety w matkę.
I z matki w kobietę.
Najpierw strategiczne inwestycje: studia, staże, kursy.
Praca. Ślub. Kredyt. Kalkulacje, analizy. Kolejne, coraz bardziej ambitne projekty. A projekt „dziecko”?
Nie teraz, może później, nie w tym kwartale. I tak bez kwalifikacji? „Święty Mikołaju, daj mi na próbę trzylatkę. Od osiemnastej do dwudziestej, w dni robocze. Przymierzę się”.
Aż któregoś dnia budzisz się i masz dzieci, dom, pracę.
Za krótką dobę. Tylko dwie ręce. Tylko jedną głowę.
I coraz mniej siebie.
Książka Małgorzaty Łukowiak nie jest zapisem wyidealizowanego macierzyństwa, ale i nie martyrologii pieluchowo-smoczkowo-słoiczkowej. To reportaż o (r)ewolucji od bezdzietności do wielodzietności, rejestracja stanów ducha i ciała kobiety, z której wykluwa się matka. Ze wzrostem liczby dzieci rośnie nie tylko zmęczenie narratorki, ale i jej samoświadomość; zmienia się postrzeganie świata.
Niestereotypowa i bardzo prawdziwa opowieść wielomatki o macierzyństwie i ocalaniu siebie każdego dnia.
Książka dla mężczyzn i dla kobiet. Dla singli i matek.
Dla tych, które Nigdy Nie Mogą Odpuścić, Matek Mnie Nikt Nie Zastąpi, Matek Zaraz Oszaleję, Matek Po Co Mi To Było, Matek Dziergaczek Rzeczywistości, Matek Polek i zbuntowanych Superbohaterek Dnia Codziennego.
Dla wszystkich."


"Małgorzata Łukowiak – prozatorsko zadebiutowała na łamach „Czasu Kultury”, publikowała felietony w magazynie „Gaga”. W 2002 roku zaczęła zapisywać swoje okołomacierzyńskie refleksje na zimno.blog.pl, który został wybrany Blogiem Roku 2009, otrzymał także główną nagrodę w kategorii „Blogi literackie”. Małgorzata Łukowiak mówi o sobie: Jeżeli wystarczy dużo pisać, żeby być literatem, to jestem literatką. Człowiekiem. Wielomatką."

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Krosteczki...

Nie było mnie przez parę dni, bo każda wolna chwila spędzana jest na szukaniu wiadomości na temat skazy białkowej. Pani dr nie sprecyzowała co prawda, ale patrząc w Galerii Google'owskiej na dzieci ze skazą mogę właśnie to podejrzewać. Na szczęście Kubuś nie wygląda jak niektóre z nich jakby były poparzone na buzi. Krosteczki już bledną. Pojawiają się małe placki krostek na dłoniach, ale nie ma już takiego wysypu jak na brzuszku. Po maści na szczęście jest już lepiej, ale jak czyta się niektóre teksty w necie to aż strach się bać. Pomijając to, że mało co jem :) Bo odstawiłam wszystko co może mieć w składzie chociaż 0,1% mleka krowiego, czekolady, orzechów czy nawet suszonych owoców. Zero białki i czegokolwiek. Jem ciągle chleb z wędliną i łososia na obiadek :) Kubuś noce przesypia całe, ale w ciągu dnia jest troszkę rozdrażniony. Nie wiem czy przez swędzące krosteczki czy cokolwiek innego. Ale jestem dla Niego tak wyrozumiała, że prawie cały czas jak nie śpi to go noszę. W końcu to wszystko przeze mnie ;/ Ale czekam już na polepszenie :) W czwartek na kolejne szczepienie więc zobaczymy co dr powie.

JAK BÓG STWORZYŁ MAMĘ

Dobry Bóg zdecydował, że stworzy... MAMĘ. Męczył się z tym już od sześciu dni, kiedy pojawił się przed Nim anioł i zapytał:
- To na nią tracisz tak dużo czasu, tak?
Bóg rzekł:
- Owszem, ale czy przeczytałeś dokładnie to zarządzenie? Posłuchaj, ona musi nadawać się do mycia prania, lecz nie może być z plastiku... powinna składać się ze stu osiemdziesięciu części, z których każda musi być wymienialna...żywić się kawą i resztkami jedzenia z poprzedniego dnia... umieć pocałować w taki sposób, by wyleczyć wszystko - od bolącej skaleczonej nogi aż po złamane serce... no i musi mieć do pracy sześć par rąk.
Anioł z niedowierzaniem potrząsnął głową:
- Sześć par?
- Tak! Ale cała trudność nic polega na rękach- rzekł dobry Bóg.
Najbardziej skomplikowane są trzy pary oczu, które musi posiadać mama.
- Tak dużo?
Bóg przytaknął:
-Jedna para, by widzieć wszystko przez zamknięte drzwi, zamiast pytać: "Dzieci, co tam wyprawiacie?". Druga para ma być umieszczona z tyłu głowy, aby mogła widzieć to, czego nie powinna oglądać, ale o czym koniecznie musi wiedzieć. I jeszcze jedna para, żeby po kryjomu przesłać spojrzenie synowi, który wpadł w tarapaty: "Rozumiem to i kocham cię".
- Panie - rzekł anioł, kładąc Boga rękę na ramieniu - połóż się spać. Jutro też jest dzień
- Nie mogę odparł Bóg a zresztą już prawie skończyłem. Udało mi się osiągnąć to, że sama zdrowieje, jeśli jest chora, że potrafi przygotować sobotnio-niedzielny obiad na sześć osób z pół kilograma mielonego misa oraz jest w stanie utrzyma pod prysznicem dziewięcioletniego chłopca.
Anioł powoli obszedł ze wszystkich stron model matki, przyglądając mu się uważnie, a potem westchnął:
- Jest zbyt delikatna.
- Ale za to jaka odporna! - rzekł z zapałem Pan.
- Zupełnie nie masz pojęcia o tym, co potrafi osiągnąć lub wytrzymać taka jedna mama.
- Czy umie myśleć?
- Nie tylko. Potrafi także zrobić najlepszy użytek z szarych komórek oraz dochodzić do kompromisów.
Anioł pokiwał głową, podszedł do modelu matki przesunął palcem po jego policzku.
- Tutaj coś przecieka - stwierdził.
- Nic tutaj nie przecieka - uciął krótko Pan. - To łza.
- A do czego to służy?
- Wyraża radość, smutek, rozczarowanie, ból, samotność i dumę.
- Jesteś genialny! - zawołał anioł.
- Prawdę mówiąc, to nie ja umieściłem tutaj tę łzę- melancholijnie westchnął Bóg.

I co Wy na to? :)

czwartek, 18 kwietnia 2013

Miejska przygoda

Pojechałyśmy z mamą do jakiegoś sklepu z dzieciowymi rzeczami, a konkretniej szukałyśmy wózka typu parasolka, bo może uda Nam się pojechać nad morze więc jakiś musimy ze sobą zabrać, a obecna spacerówka nawet się nie składa. Pierwszy kurs Kubusia tramwajem zaliczony :) Weszłyśmy do komisu dziecięcego i oczywiście jak na złość nic nie było... więc po drodze odwiedziłyśmy jeszcze kilka sklepów z ciuszkami i wracałyśmy na przystanek. Wybierałyśmy teką trasę, na której nie będzie tłoku bo zbliżała się magiczna godzina tłumów - 15:00. Więc dotarłyśmy na przystanek w upale.. ponad 20 st., a na nogach jeszcze zakryte buty. Męka. Po 10 min przyjechał tramwaj. Całe szczęście, bo Synek już był głodny. I.. awaria haha stoimy na światłach 5 m od przystanku. Ludzie zaczęli wysiadać, zostały pojedyncze osoby i my, bo doszłam do wniosku, że zbyt dużo wysiłku kosztowało mnie wniesienie wózka do tramwaju po schodach ;/ Zapytałam motorniczego kiedy pojedziemy, okazało się, że popsuła się zwrotnica i czekamy na decyzję czy będziemy jechały prosto (i tak właśnie chciałyśmy) czy będziemy skręcać w lewo (tak nam w sumie też pasowało :) ). Więc czekałyśmy w tym wagoniku, słońce niemiłosiernie świeci, Kubusiowi pewnie gorąco, troszkę płacze, a my ruszyć się nie możemy. Więc doszłam do wniosku, ze może schowam się między siedzeniami go nakarmię.. ale najpierw zmiana pieluszki i w ten oto sposób zmieniałam pieluszkę w tramwaju :) Mały zadowolony, a to najważniejsze :) I nagle motorniczy mówi, że skręcamy. No to GO :) Pojechałyśmy, bo po drodze mamy jeszcze jeden komis z wózkami i autobus, który Nam pasuje do domu. Okazało się, że komis zlikwidowany haha Weszłam obok do innego sklepiku z ciuszkami, kupiłam smoczek, nie jestem do niego przekonana, ale podobno lepsze to niż ssanie kciuka ;/ a już parę razy mu się zdarzyło. Zaraz przyjechał autobus i wróciłyśmy do domku. Był tak zmęczony, że przy karmieniu zaraz zasnął po 17:00 a o 21:00 musiałam go budzić, żeby w nocy nie wariował. Próbowaliśmy dawać mu smoczek, ale nie potrafi :) Zobaczymy. Teraz dopiero zamknął oczka. Ciekawe o której się obudzi, a w nocy lubi sobie pogadać :)

Szczepić czy nie szczepić?

Teraz troszkę z bieżącego życia :) ponieważ resztę piszę by zachować wspomnienia póki są jeszcze świeże, muszę troszkę wspomnieć o teraźniejszości :)
Dzisiaj poszliśmy na spacer do przychodni na szczepienie - II dawka DTP. Kubuś waży już 7,280 kg a ma 3,5 miesiąca. Myślałam, że panie dr będą mówiły, że trzeba go odchudzać, ze np. rozpycham mu żołądeczek, ale podobno jest to dopiero 57 centyl (czy coś) a czerwony alarm włącza się dopiero powyżej 90 :) Nie jest źle. Oczywiście badanie jak to przed każdym szczepieniem i cała masa pytań do Pani dr, bo chodzimy tylko wtedy jak jest szczepienie, a tak to nie ma potrzeby. Synek od jakichś dwóch dni ma wysypkę na brzuszku z boku, taki mały placek i małą plamkę z krostkami na dekolcie. Więc to był priorytet. Pani dr zapytała początkowo czy jem dużo nabiału albo czekolady. sama wiedziałam, że to pewnie moja wina, ze coś zjadłam tylko nie wiedziałam co. Co do karmienia różne są opinie. Jedne dziewczyny piszą, ze jedzą wszystko w małych ilościach i maluchom nic nie jest inne jadą z wykazem co można a co nie. Ja do tej pory dziennie z nabiału jadłam jeden serek o smaku waniliowym, czekoladę baaardzo sporadycznie więc pomyślałam, że to może od czekolady, bo jednego dnia zjadłam małego batonika Kinderka i 2 czekoladki z bombonierki. Ale później pomyślałam, że to może być biały ser, który babcia kupuje na rynku. Pewnie ktoś ma gospodarstwo i robi sam. Ser oczywiście pyszny, do tego chlebek własnej roboty z ziarnami i dżem. Pycha. Ale może to być winowajca :( Teraz zaglądam do lodówki i boję się cokolwiek wyjąć :) Oczywiście maść przepisana. Do tego dostałam jeszcze receptę na szczepionkę przeciwko pneumokokom i meningokokom. Póki co zastanawiam się jeszcze nad rotawirusami tak bardzo nagłośnionymi w dzisiejszej telewizji.

Kolki

Nie będę się za bardzo rozpisywała, bo temat już nie jedna mama przerabiała ;) Ze swojej strony mogę opowiedzieć jak było u Nas. Oczywiście prężenie się, podkówka, wstrzymywanie oddechu i płacz a raczej wrzask. Serce się kraja jak tylko widać, że dziecina tak płacze. Kubuś miał niespełna miesiąc jak bóle brzuszka się zaczynały. Początkowo braliśmy Espumisan. Mimo, ze na ulotce jest napisane, ze można podawaćdopiero od pierwszego miesiaca, położna powiedziała, żeby dawać po prostu mniejszą dawkę. Później był Bobotic, ale on jest od 28 dnia życia więc czekaliśmy. Bobotic też nie robił swojej roboty. Doszedł też problem robienia rzadko kupki, bo raz na tydzień - co zostało do tej pory. Położna zaleciła Dicoflor, czyli żywe kultury bakterii, ale nie było można podawać z Bobotic'iem. W końcu wróciliśmy do Espumisan'u, bo doszliśmy do wniosku, że skoro działa tak jak Bobotic, który ma o wiele większe stężenie symentykony w 1 ml niż Espumisan to po co Kubusia zatruwać. Ale z kolkami nie było ciszy. W końcu zadzwoniła kuzyna dziewczyna i powiedziała, że ma połowę buteleczki po siostrzeńcu niemieckich kropelek SapSimplex  i żebyśmy spróbowali, bo szkoda Maluszka. Poczytałam w necie - jak biblia haha. Opinie zazwyczaj pochlebne więc i ja się zdecydowałam. Pierwszej nocy po podaniu SS Kubuś spał ze mną. I cale szczęście, bo pokarm zrobił w tył zwrot, Mały zaczął się krztusić a jak przełożyłam go sobie nad moim łóżkiem na ręku jakby do odpukania po pleckach zwrócił cale mleko. Ilość była taka, że prześcieradło i koc do prania i zastanawiałam się gdzie tyle mleczka się zmieściło. Później SS był podawany jeszcze 2dni, które Kubuś poświęcił na jeszcze większy płacz i zrezygnowałam. U Nas SS nie działał. A ja miałam nieprzespane noce, żeby usłyszeć jak np znowu zdarzy mu się zakrztusić.
Obecnie wróciłam do Bobotic'a i mogę go polecić z czystym sumieniem. Nie wiem czy wykształcił się układ pokarmowy i dlatego jest lepiej? Nie mam pojęcia. Z reszta pewnie tak jak SS działa na jednych, a na drugich nie. Teraz kropelki podaje 4 razy dziennie po 5 ( w ulotce jest 8) i jest cisza, a my możemy delektować się spokojnym czytaniem książeczek :)
Wcześniej były też pleśniawki. Lekarz przepisał Nystatynę. Czy pomogła? Nie bardzo, bo wrócił biały nalot. Kupiliśmy Cebion, ale chyba porządek w buzi zrobił sobie sam pchaniem obecnie rączek do buzi :)

wtorek, 16 kwietnia 2013

Krwiaczek

Po porodzie okazało się, że Kubuś ma krwiaczek na główce, który tworzy się na skutek wysiłku podczas porodu. W klinice mówiono kiedy iść z tym do chirurga. Oczywiście wizyta była konieczna, bo sam się nie wchłaniał. Pojechaliśmy do szpitala, weszłyśmy z mamą i poszło raz dwa. Na początek lekarz sprawdził wszystko i podjął decyzję, że jednak będzie trzeba go usunąć. Pierwsze co przyszło mi do głowy skoro jest to sprawa chirurgiczna to to, że będzie miał opatrunek. Wiem, że lekarz wkłada w tego guzka igłę i strzykawką odciąga. Powiedziałam, że nawet nie chcę przy tym być więc wyszłam, a mama została :) 
W końcu i mamę wyprosili. Trwało to chwilkę. Nawet nie było słychać czy go to boli, czy płacze, bo został samiutki :( Zaraz później Nas zawołano i musiałam z Kubusiem siedzieć jeszcze w gabinecie by odczekać chwilkę po zabiegu. Płakał tak bardzo, że nie byłam w stanie go uspokoić. Gdybym mogła karmić piersią to oczywiście bym go uspokoiła, ale niestety był to okres wahania lekarzy dot. decyzji nt. mojego karmienia. Opatrunek na główce był tylko na czas dojazdu do domku. Lekarz powiedział, żeby przyjechać jeśli będzie coś się działo, a jak nie to nie będzie potrzeby, żeby się spotkać. Wszystko zagoiło się bardzo dobrze :)

Lekarze i brak badań nad lekami

By uzyskać opinię dotyczącą karmienia przy zastrzykach Fragmin trzeba morderczo się namęczyć. Przeczytałam chyba wszystko w internecie na ten temat, tak samo jak i moi rodzice. Pisaliśmy maile do różnych lekarzy, ja tak samo pisałam do różnych osób prowadzących blogi, strony medyczne itd., do farmaceutów, neonatologów, pediatrów, naczyniowców i gdzie tylko można. Mama dodzwoniła się do wojewódzkiego czy krajowego konsultanta ds. neonatologii, ja znowu do międzynarodowego konsultanta ds laktacji, która powiedziała, że jeśli naczynioweiec zmieni mi heparynę drobnocząsteczkową (która była w zastrzykach) na heparynę niefrakcjonowaną to mogę karmić. Mój naczyniowiec na to,że jeśli mamy zmienić heparynę to musi położyć mnie do szpitala,bo ta jest tylko do użytku szpitalnego i tak w kółko. Każdy opowiadał się po jednej ze stron. Czyli ZA lub PRZECIW. Których było więcej? hmmm.. Raczej tych ZA karmieniem piersią. W końcu mama zadzwoniła do dr która opiekowała się mną i bratem jak się urodziliśmy i ona również była ZA, skonsultowała się również z koleżanką prof z Warszawy i ona również potwierdziła, że mogę karmić. W czym problem? Dziecko może mieć problemy z krzepliwością krwi - tak twierdzą Ci, którzy są przeciw. Z drugiej strony heparyna nie przenika do mleka natury, choć podobno jednak w tak minimalnych ilościach, że dziecku nie zaszkodzi. Amerykanie twierdzą, że można karmić, Polacy, że nie. Lekarze nie chcą brać odpowiedzialności. Boją się. I tak było przez ponad 2 tygodnie... ja siągałam mleko i wylewałam, a Synuś zajadał butle. Z moimi nogami nie mogłam dźwigać, stać i siedzieć. Powinnam jeśli już to leżeć, ale ile można albo  chodzić. No po domu nie można bez przerwy chodzić. Mama wstawała ze mną do malucha jak w nocy płakał i go karmiła. A ja ściągałam mleko i wylewałam. Nie chcę nawet myśleć ile litrów mleka wylałam w rurę tylko dlatego, że niekompetentni lekarze nie potrafili się zdecydować.

Leczenie zakrzepicy

Prosto ze szpitala pojechałam do swojego lekarza prowadzącego. Zawsze miał dla mnie czas czy przyszłam do niego w ciąży czy z zakrzepicą. Wskazał do którego szpitala powinnam się udać i gdzie są najlepsi u Nas lekarze naczyniowcy. Szczęśliwie okazało się, że jednym z lekarzy jest sąsiad mojej babci i to on mnie prowadzi. Oczywiście zastrzyki kontynuujemy, 60 szt na miesiąc i podkolanówki uciskowe. I tak zastrzyki biorę do jutra na szczęście, bo na ostatniej wizycie u innego lekarza okazało się, że badanie USG-D nie wykazało nic. Tak jakbym nie miała nigdy problemów z nogami :) Badanie musiałam zrobić prywatnie, bo na fundusz czeka się ok roku. Nie mogłabym przez rok brać zastrzyków. Już teraz po 3 miesiącach nie ma za bardzo gdzie się wkłuwać :) 60 zastrzyków miesięcznie? Zapamiętam to do końca życia. Póki co podkolanówki uciskowe zostają do następnej wizyty po majówce u mojego naczyniowca, ale na szczęście mogę już uprawiać sporty :) basen, aerobik, rower itd :) za to niestety z sauny korzystać nie mogę... Zobaczymy, może to się zmieni, bo bardzo lubiłam :)

Zakrzepica

Następnego dnia zadzwoniła położna, która przyjeżdżała na patronaże do Nas i powiedziała, żebym się zorientowała czy przy zastrzykach rozrzedzających krew, które w zasadzie już brałam nie powinnam być pod opieką szpitalną przy połogu. Więc pojechałam do Naszego największego szpitala, bo pewnie mają tam zarówno położnictwo czy ginekologie i naczyniówkę. Przyjęli mnie z wielka łaska i chyba dlatego, żeby udowodnić jak lekarze z kliniki w której rodziłam pozbyli się mnie. Ja tego tak nie odbieram. Dodam jeszcze,że lekarze z kliniki odeszli właśnie z tego szpitala. Fantastyczna jest taka głupia konkurencja między szpitalami. Ostatecznie mnie przyjęli choć myślałam, że padnę ze śmiechu albo powiem coś niegrzecznego kiedy pytali mnie: "Dlaczego Pani do Nas przyszła?". Ehh... Weekend spędziłam w szpitalu, który znajdował się na drugim końcu miasta więc tata przyjeżdżał raz dziennie. Z Kubusiem zostali rodzice i niestety był na butli. Bałam się, że odzwyczai się od piersi. W końcu z piersi jadł zaledwie kilka dni.
Ten szpital w porównaniu z kliniką to dzień do nocy. Byłam po raz pierwszy w szpitalu i już wiem z czym to się je... a raczej co to za ból. W tym szpitalu czułam się jak w więzieniu. Po nocach płakałam za synkiem mimo,że wiedziałam, ze jest w naprawdę dobrych rękach. Katorgą była ta rozłąka. Po weekendzie przyszedł ordynator oddziału na którym leżałam i mówił,że na dniach wyjdę. Znowu chciało mi się płakać, bo nie wiedziałam kiedy zobaczę synka. Tego samego dnia (to był poniedziałek) ordynator przyszedł raz jeszcze i powiedział: "Jeśli przyjdzie Pani do mnie na dalsze leczenie do gabinetu (czyt. prywatnie) to wyjdzie Pani jutro ze szpitala." i dał mi swoja wizytówkę haha Zapisałam sie dla świętego spokoju i dowiedziałam się ile Pan prof. dr hab... itd bierze za konsultację. Otóż 200-300 pln plus dodatkowo jeśli zleci badania, a mnie miał coś robić. Oczywiście powiedziałam mu wcześniej, że w klinice rodziłam na fundusz, żeby nie pomyślał, że ja kasiasta jestem, ale i tak sprzedał mi swoją wizytówkę. Następnego dnia podczas obchodu powiedział, że wychodzę jeszcze dnia następnego. Zwróciłam mu uwagę, że mówił, ze dzisiaj. No to przyszedł później do mnie z jakąś Panią dr i zapytałam czy mogę przy tych zastrzykach karmić. Od razu zalecił by dali mi coś na zatrzymanie pokarmu na co oczywiście się nie zgodziłam. Z reszta przez cały pobyt odciągałam pokarm laktatorem i wylewałam do zlewu. Ten ból zna tylko kobieta będąca w mojej sytuacji. I wyszłam do mojego szkraba :)

Ból nogi

Od samego porodu bolała mnie noga. W klinice też. Dlaczego nic nie mówiłam? Bo myślałam,że to od znieczulenia wewnątrzoponowego i od leżenia, bo leżałam dwa dni z sączącymi się wodami płodowymi. Po serii smarowania się i bandażowania nogi wróciłam do mojego lekarza prowadzącego. Przeprowadził wywiad, sprawdził nogi i powiedział, żeby zrobić USG-Dopplera i z wynikiem przyjechać do niego. Więc brałam taksówki i jeździłam od lekarza do lekarza. Z synkiem w domu była mama, bo akurat wzięła urlop na początek mojego połogu, a zamiast leżeć, woziłam się. Wróciłam do domu, podzwoniłam po lekarzach,żeby zrobić USG-D jak najszybciej. Był to czwartek, a wszędzie zapisy na dzień następny. W końcu, udało się. USG-D na 14:00. Dzwoniłam też do przychodni rejonowej, żeby lekarz przyjechał na wizytę domową. Przyjechała doktorowa stwierdziła to czego niestety się spodziewałam, ale chciałam jeszcze potwierdzenia badaniem. Doktorowa przepisała antybiotyk i dała skierowanie na USG-D. Pojechałam na badanie i niestety potwierdziło się to czego tak bardzo się bałam. ZAKRZEPICA ŻYŁ GŁĘBOKICH. Pani dr napisała na kartce jakie zastrzyki by mi zaleciła. Więc z tym znowu do lekarza prowadzącego, a on, żebym poszła do lekarza internisty, żeby dał receptę i żebym zadzwoniła do pediatry z zapytaniem czy mogę karmić. Tak też zrobiłam. Zastrzyki wykupiłam, lek. pediatra pozwoliła mi karmić więc nic tylko się cieszyć :) Wieczorem jednak zadzwonił tel - lek. pediatra powiedziała, żeby nie karmić, bo na zastrzyki Fragmin, które przyjmuję nie było przeprowadzonych badań, a ona nie może dodzwonić się do hematologów. Grunt to zdecydowanie - pozostało karmienie butelką ;/

W końcu w domu

Po załatwieniu dokumentów, wypisu i książeczki zabrali Nas do domku.
Zastanawialiśmy się jak pies zareaguje na maluszka. Podobno przed wejściem do domu powinno się dać psiakowi do powąchania zasikana pieluszkę albo ciuszek dziecka. Zrobiliśmy tak,ale czy to pomogli to nie wiem :) pies raczej bał się podchodzić... Obecnie lekko przekonuje się do małego ludzika i czasem powącha, ale póki co nie widać większej czułości :) Dotarliśmy do domu. Moi rodzice zakochani w ludziku wiec i ja byłam szczęśliwa :) Zaczęła się szkoła karmienia piersią. Jak karmić, w jakich pozycjach, jak długo, ile razy itd... Trening czyni mistrza wiec zaczęliśmy z rodzicami czytać i oglądać filmiki na Youtube. Instruktaże bardzo pomogły i cale szczęście, że są tak dostępne :)
Pierwsza kąpiel z płaczem i krzykiem, ale później już z górki. Ja nie byłam w stanie ani siedzieć ani chodzić więc początkowo Kubusia kąpała mama.
 

Począteczki

W szpitalu spędziliśmy dwa dni. Urodziny w piątek, wypis do domu w poniedziałek. Początki jakże bardzo niezdarne... Oczywiście moje początki czy to z karmieniem czy przewijaniem haha można było się uśmiać. Kubuś pierwszej nocy nie spędził ze mną, bo byłam znieczulona do porodu (znieczulenie guzik daje-albo tylko troszkę zagłusza ból przy skurczach, ale ja bez niego bym nie wytrzymała,bo poród był wywoływany i cały dzień zwijałam się z bólu) i nie czułam jednej nogi wiec jakby co to nie dałabym rady wstać do synka. Zabrała go miła położna i nad ranem przed 6:00 przywiozła.

No to trzeba było sobie radzić ;) W mojej najbliższej rodzinie nie ma żadnego maluszka wiec zero wprawy czy "treningów". I bądź tu człowieku mądry jak często przewijać i jak ludek da znać, że to już? Pierwsza była kupka, a moje przewijanie tak niezdarne,ze podczas przewijania włożył nóżki w pełną pieluszkę. Nie muszę mówić ile było do mycia :) Osobiście czekałam już na wypis. Dzień dłużył się masakrycznie, ale wytrzymaliśmy. Nie lubię leżeć tak bezczynnie... To największa katorga. Moi rodzice przyjechali po Nas i zabrali w końcu do domku. Na szczęście klinika w której rodziłam nie była daleko od miejsca zamieszkania i rodzice przyjeżdżali dwa razy dziennie.
 Tutaj jeszcze z wenflonem do kroplóweczek i antybiotyku ;/

Na powitanie

Właśnie mam chwilkę by coś napisać,bo synek śpi. Kręci się, kręci ;) Chce pisać bloga by uwiecznić chwile prawie od samego urodzenia... Uwiecznić je dla mnie i może dla Kubusia ;)
Poród był ciężki,ale nie ma co do niego wracać. Dobrze, że moja mama ze mną wtedy była. Pamiętam tylko kiedy po porodzie położono mi synka na brzuchu powiedziałam: "Cześć Bladzioszku". Był cały biały... Nawet do głowy nie przyszło mi, że przecież kiedy maluszek przychodzi na świat to zawsze jest ten pierwszy krzyk. A tu nie było nic. Dopiero położne poklepywały go i zaczął płakać. Zaniosły go do inkubatorka na godzinke, żeby się ogrzał. W sumie był to już ostatni moment na poród. Mogło być gorzej,ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Położna przyniosła kruszynkę po godzinie leżakowania w inkubatorze i... Kubuś jest taki cuuudowny. Z podziwu nie mogłam wyjść jak ta natura działa, że po 9 miesiącach na świat przychodzi malutki ludzik :)
Zawsze byłam z tych, które powtarzały jak mantre, że ja i dzieci to dwie różne sprawy, że jak można siedzieć w domu tyle miesięcy z dzieckiem itd. Ogólnie najpierw studia, a później cala reszta. Teraz jak patrze na szkraba to żałuje, że tyle życia już mi upłynęło,a On jest pierwszy. Widocznie tak miało być :)

Zdjęcie kiepskiej jakości, bo robione telefonem. Najpierw zobaczyłam synka u mamy w telefonie,bo od razu popędziła jak był w inkubatorze i pokazała :)