niedziela, 30 czerwca 2013

73.

Nie spałam już od 4:00. Tak bardzo chciałam już jechać do KTOSia. Wstałam po 8:00, a brat nadal spał więc kilka chwil musiałam odczekać. Więc pojechałam zatankować samochód, żeby później nie marnować czasu, a poza tym, żeby nie siedzieć w domu i nie tupać w miejscu. Nienawidzę czekać. W końcu tuż po 10:00 zadzwonił KTOŚ i powiedział, że muszą oddać klucz o 12:00 więc, żebyśmy przyjechali jakoś wcześniej. Pogoda była ciężka - bo i zachmurzone niebo i opady - mój KTOŚ mówił, ze nie wie czy to dobry pomysł, żeby jechać z Kubusiem tyle drogi na zimno. Powiem szczerze - ręce mi opadły. Podciął mi tym skrzydła. Z jednej strony miło, ze martwi się o Kubusia, ale z drugiej... nastawiłam się już, ze Go zobaczę. Tyle czekałam na tą chwilę a On mi tak mówi. Na szczęście powiedziałam, że przyjadę i nie musiałam Go długo przekonywać :) Z resztą i tak w samochodzie nic Kubusiowi nie grozi z zimnych natręctw, a tak wzięłam koc, bluzę, czapeczki i był też ciepło ubrany :)
Zaczęłam tuż po telefonie budzić brata i powiedziałam mu, że za 5 min na dole. Powiedziałam co ma jeszcze zabrać i tyle :) Musiałam być taka stanowcza, bo pomijając, że mi się spieszyło :) KTOSiowi się spieszyło :) Brat wychodząc do pracy potrzebuje właśnie 5 min, żeby się ubrać i umyć zęby haha - swoją drogą faceci mają dobrze, że nie muszą wstawać co najmniej 30 min przed wyjściem :) No dobra.... Niektórzy :) I do tego brat miał kaca olbrzyma, bo wrócił nad ranem (opijał imieniny i urodziny Piotrów i Pawłów). No cóż. W końcu wziął wózek i zszedł. No to go. Napisałam do KTOSia, że już jedziemy. Po drodze dzwonił kilka razy :)
Dla mnie taka wyprawa prawie 70 km to wyzwanie. Dlaczego? Bo jak jeżdżę to po mieście albo trasach, które znam. Więc doceń to Skarbie :* Ale teraz po podróży mogę stwierdzić to co mówię zawsze, ze bardzo lubię jeździć samochodem (z resztą zawsze uwielbiałam się przemieszczać.. bez różnicy czym.. pociąg, autokar, samolot :) ) więc chętnie będę wyruszała w kolejne trasy. Najgorsze jest to, że mam dość małą pojemność silnika więc za szybko nie polecę... chyba 110 km/h to był maks. Po pierwsze nie potrzebuję lepszego do jazdy po mieście, po drugie wiem doskonale, że gdybym miała szybszy samochód to i mandaty by się sypały, bo nie wykorzystywałabym tego dobrodziejstwa jedynie do wyprzedzania :)
Dotarliśmy na miejsce. Mój kochany KTOŚ Nas przywitał. Jak Go zobaczyłam to aż serce się krajało. Setki tysięcy pytań w głowie. Dlaczego mnie przy Nim nie było? Skąd skurwysyni, którzy tak się zachowują bijąc człowiek, którego tak bardzo kocham? Skąd biorą się takie ch***? Było mi Go tak szkoda. Było mi bardzo przykro, ze przez to wszystko musiał przejść, że na taką bandę się natknęli. Aż miałam łzy w oczach. Biedny trochę chodzi, ale z powodu poobijanych żeber ciężko mu się wyprostować. Twarz cała opuchnięta. Nawet za uszami. Nawet ma siniaka na szyi. Dobrze, że pojechałam, bo wyobrażałam Go sobie o wiele gorzej. Tzn. Wyobrażałam sobie więcej siniaków i strupków na twarzy, ale nie sądziłam, ze twarz może aż tak spuchnąć. Zawsze uważałam, ze najlepiej wiedzieć nawet najgorszą prawdę niż domyślać się cudów (a mój Skarbek wie jakie cuda potrafią chodzić mi po głowie:) ). Wysiadłam z samochodu. Miałam ochotę obcałować każdego siniaka, każde bolące miejsce, każdego nawet najmniejszego strupka. Ile razy w głowie bluźniłam na tych skurwieli i ile razy wymyślałam sobie co bym im zrobiła. Zakatowałabym. Bez dwóch zdań. Jak tak można. Bydło spuścić. Mój KTOŚ przytulił mnie, było widać, że się cieszy, że przyjechałam. Ja też byłam w siódmym niebie, mimo, że patrzyłam na Jego cierpienie. Teraz też mnie boli, że nie ma mnie przy Nim. Że nie pościelę mu łóżka, że nie podam jedzenia, że nie posmaruję obolałych żeberek, że Go nie przykryję w nocy, że nie pomogę Mu rano wstać (na wyjeździe pomagali mu kumple). Przykro mi strasznie. 
Poznaliśmy Jego znajomych. Wszyscy bardzo pozytywni, choć już wycieńczeni :) Cieszę się ogromnie, że ma takich znajomych i że nie był sam :) 
Pojechaliśmy do McDonald'sa na jedzonko. Mój KTOŚ pojechał ze mną :) Cuuudnie Skarbie :) Chłopaki pokupowali sobie coś do jedzonka, KTOŚ jedynie kawkę, a ja wodę mineralną niegazowaną haha no bo co innego :) Kubuś jak zawsze grzeczny :) Rozglądał się, uśmiechał i bawił swoimi zabawkami :) Mieliśmy dla siebie troszkę czasu. Znowu przytulanina, całuśniki i jednym słowem przy sobie w ciągłym dotyku :)
W pewnej chwili kiedy trzymał mnie za rękę jakoś tak zerknęłam i przywidziało mi się, że ma obrączkę. Oczywiście powiedziałam to na głos haha a co :) a mój kochany KTOŚ powiedział:
- No jeszcze mi nie założyłaś.
:* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :* :*
Posiedzieliśmy jeszcze chwilkę, poprzytulaliśmy się, chłopaki pojedli i popalili. W między czasie jeszcze przewijałam Kubusia i karmiłam. Brat jak to brat wkręcił się w towarzystwo haha No i czas rozstania ;/ Tragiczny, lecz nieunikniony. Oczywiście było: "Do zobaczenia niedługo" :) Wsiedli do samochodu, poustawiali GPSa, popatrzyliśmy jeszcze na siebie przez szybkę i pojechali... :( :*
Ja jeszcze chciałam troszkę nakarmić Kubusia, żeby bratu z tyłu nie marudził, ale był opór haha więc też wsiedliśmy i pojechaliśmy (niestety) w przeciwnym kierunku.  Bardzo się cieszę, że Go dzisiaj widziałam. Nie wybaczyłabym sobie siedzenia w domu wiedząc, że jest tak niedaleko :)
KTOŚ zadzwonił po 18:00, że już dotarli. Położył się, posmarował jakimiś mazidłami i łyknął leki przeciwbólowe. Gdybym wiedziała jak wygląda to też bym aptekę odwiedziła przed przyjazdem. Nie bardzo wiem co w takich przypadkach jest na "topie", z resztą pytałam tyle razy czy czegoś nie przywieźć i niczego Kotuś nie chciał :) Przyjechali Jego rodzice, podobna mama załamana... Ehh... Nie dziwię się... Gdybym tych skurwieli spotkała to....wrr....

sobota, 29 czerwca 2013

72. Skurwysyny

Wybaczcie, ale inaczej nie mogłam posty zatytułować. Wczoraj byłam zła, bo KTOŚ się nie odzywał... a dzisiaj rano zadzwonił... I co? Nie chciał mnie wczoraj denerwować. A co się stało? W ogóle mój KTOŚ gra czasem w grę online z chłopakami (niektórzy to już faceci, bo nawet ok 50-tki) i ten wypad jest zorganizowany właśnie przez nich wszystkich. Zjazd ludzi z całej Polski. Zebrało się ich chyba ośmiu. Zapoznawali się wczoraj jak już dojechali. W poprzednim poście napisałam, że byli ok 23:30 więc dość późno, ale i drogi kawał mieli. (a jechał z kumplem). Więc z opowiadań KTOSia wynika tyle, że... Wszyscy się zjechali, zapoznawali się w domku, który mieli wynajęty itd więc pewnie piwko było. KTOŚ mówił, że jedno wtedy (póki co) wypił... później szedł między domkami z takim Tomkiem (Tomek - facet 49 lat)... i co? Napadła na nich grupa ok 30-stu kolesi... skopali ich. KTOSiowi podarli koszulke, zabrali buta, a On sam jest podobno strasznie poobijany na twarzy, ma potłuczone żebra. Wczoraj przyłożył mięso do twarzy. Oczy opuchnięte. Ledwo co widzi. Dobrze, że pojechał z kolegą to chociaż On będzie prowadził samochód, bo KTOŚ nie jest w stanie. Kumpel stwierdził, że nie musieli jechać taki kawał, żeby dostać wpierdol. Podobno jak chłopaki w domku zauważyli, że nie ma KTOSia i tego Tomka to poszli ich szukać. Daleko nie mieli, bo to było między domkami (a środowisko dookoła to las, jeziorko i domki). Więc reszta poleciała na nich. Oby ich połamali. Jak tego słuchałam to ręce mi opadały z każdym Jego słowem.
Jutro jadę tam z Kubusie i bratem.

71. :(

KTOS dojechal na miejsce mniej wiecej o 23:30. Pewnie teraz siedza z chlopakami i pija piwo... A chlopaki to zgraja z Polski,bo razem graja w gre komputerowa w weekendy wiec pierwszy raz sie zobacza z wiekszoscia. Pisze do KTOSia w miare mile i bez zlosci smsy,bo jak pisalam w zlosci to bylo mu przykro. A tego nie chce. Chce,zebym byla w Jego oczach ta,ktora sie kocha i mozna jej o wszystkim powiedziec... Ale jakim kosztem? Pamietam jego wypad na weekend na deske w lutym. Odchorowalam to masakrycznie. Ja naprawde boje sie popasc w depresje. Przesadzam? Uwierzcie mi,ze nie. Tego co czuje nie da sie opisac. Rozrywa mnie od srodka. Jestem zla na cale swoje zycie. Jest mi ogromnie przykro,ze kumple sa tacy wazni. Wiem,ze nie raz mu to wypomne. Wiem,ze to jak ja sie czuje to moja sprawa. Mialam mu powiedziec,zeby nue jechal? Co z tego,ze mi to nie pasuje. Przeplacze caly weekend i bedzie po problemie. Znowu rodzina bedzie pytala mnie jutro na dzialce pytala dlaczego jestem smutna. A ja mam cicha nadzieje,ze przyjedzie na chwilke do mnie...bo jest ode mnie az o 62,5 km. Ciekawe czy na to wpadnie. A teraz zmykam ryczec w poduszke i dalej udawac,ze wszystko jest cudownie... Czym ja sobie na to zasluzylam? :(

A wiecie co jest najgorsze? Kiedy ja sie tak strasznie denerwuje to telepie mna jak podczad bardzo wysokiej goraczki. A te delirki nie sa niczym przyjemnym. Czy ja kazdy Jego wypad musze tak odchorowac? :( Ja chyba jakis ewenement jestem.

70. Weselnie z KTOSiem

No to ciąg dalszy poprzedniego wpisu :) Też będzie dość szczegółowo, bo nie chcę zapomnieć ani jednej chwili. Po złożonych życzeniach zaraz wróciliśmy do samochodu, bo Kubuś płakał i marudził więc podjechaliśmy kawałek dalej w ustronne miejsce na karmienie. Później w drodze na salę weselną minęliśmy raz jeszcze kościół i rondo wokół którego krążyła Para Młodych, żeby wszyscy goście ich wyprzedzili. Zrobiliśmy kółeczko za Nimi i zjechaliśmy. Oczywiście zanim się wypakowaliśmy z samochodu, rozłożyliśmy wózek itd to Para Młoda była już na sali haha Od strony wejścia na salę stały kolumny więc jak orkiestra zaczęła grać to Kubuś z nimi zaczął płakać i krzyczeć. Więc od razu doszliśmy do wniosku, że zaraz będziemy się z Kubusiem zwijali. Ale w końcu jakby się przyzwyczaił i było ok. Siedział na kolankach osoby, która akurat nie jadła :) KTOŚ wózek odstawił kawałek dalej i jak coś to przynosił gryzaki i zabawki dla Kubusia :) Maluch zaczął marudzić tak fest ok. 20:30 więc zabraliśmy manele i wracaliśmy do domu, zeby Go odwieźć. Płakał po drodze więc nawet wykrzywiałam się na tylnym siedzeniu i karmiłam Go. A co :D W domku na spokojnie Go ululaliśmy i z czystym sumieniem wyszliśmy. Gdzie pojechaliśmy? Taaaaak :) Na kwatere do KTOSia :) W końcu tyle czasu się nie widzieliśmy i nie kochaliśmy, że trzeba było odświeżyć pamięć. To, że było cudownie nie będę opisywała :) Tyle Wam oszczędzę :) Był czas na wszystko, nie spieszyliśmy się z niczym, rozmawialiśmy. W pewnym momencie Ktoś mówi, ze przesadził. Zaczęłam się zastanawiać o co kaman i mówię: 
- Będzie dzidziuś? :)
* Nie, nie będzie. A co nie chciałabyś?
- Yyyy... no nie... bo wszystko musiałbyś wtedy przyspieszyć - (nie wiedziałam co mu powiedzieć. Teoretycznie miałabym wtedy pewność, ze o wiele szybciej wszystko będzie załatwione i będziemy razem. Więc powiedziałam to w sumie bez przekonania)
* A ja bym chciał.
Ehh... aż serce mi się uradowało :) więc poprawiłam się, że też bym chciała :)

Później dalej leżymy rozmawiamy sobie. Jest błogo. Można by tak leżeć i leżeć. KTOŚ mówi:
* Muszę Ci coś powiedzieć.
Z natury jestem optymistką, ale w takich chwilach do głowy przychodzą najgorsze myśli... usłyszę zaraz, że "Jesteś wyjątkowa, ale to nie ma sensu", "przyjechałem do Ciebie ostatni raz...", "dla dobra synka muszę wrócić do tamtej" itd.... ale zamiast tego usłuszałam:
* Jestem od Ciebie uzależniony.
I myślę sobie w głowie.. jaka ja głupia jestem. Że nie wierzę w Niego, w Nas. Skąd takie pesymistyczne myślenie? Wcześniej tego nie było. Wiem skąd i dlatego się boję. Już kiedyś jedno słyszałam, a okazało się to totalną bzdurą. Ciężko w emocjach odróżnić kłamstwo.
Nie muszę wspominać, ze miałam uśmiech od ucha do ucha.... Ale ponieważ kobieta zmienną jest to zaraz z Uśmiechu tworzą się łzy w oczach? Ze szczęścia? Hmm... te nimi nie były. Tzn byłyby gdyby nie to co chodziło mi po głowie. A ponieważ u mnie to co w głowie to i na języku więc mówię:
- Dlaczego nie można cofnąć czasu o kilka lat?
* A dlaczego chcesz cofać?
Tak bardzo cieszyłam się z tej chwili. Chwili wolności. Chwili bez smyczy. Bez słuchania, że coś mi przy dziecku wypada, a czegoś nie wypada itd...
* Wtedy nie miałabyś Kubusia.
- Miałabym.
* Nie miałabyś. Jak niby byś miała?
- Z Tobą.
Pocałował mnie i powiedział:
* Widocznie tak miało być :)

No i czas najwyższy zbierać się z powrotem na wesele (w sumie zostawiliśmy KTOSia marynarkę, zeby zając sobie miejsce, a ponieważ jakiś czas Nas nie było to zastanawialiśmy się w jakim stanie i gdzie ona będzie :)) Na miejsce dotarliśmy o 00:30 :) A chciałam być na oczepinach ;/ Wchodząc na salę Para Młodych kiwała na Nas palcem, żebyśmy do nich podeszli haha i już wiedzieli, że "coś było" :P No i były oczepiny, podziękowania dla rodziców i prezenty znowu. I tak 1,5 godz. a my chcieliśmy potańczyć, żeby się poprzytulać. Kilka utworków potańczyliśmy, ale wyszliśmy jakoś przed 3:30, pożegnaliśmy się z Młodymi i G. - Pan Młody odprowadzał Nas do samochodu. W pewnej chwili mówi do KTOSia..." to Ty przyjechałeś tą Alfą"? No i zaczęło się. G. prosił Nas, żebyśmy jeszcze chwilę poczekali, bo jakiś koleś z gości przez całe wesele truje mu d***, że choruje na taki samochód i On by go przyprowadził. Więc za chwilkę przyszedł koleś, który musiał pozwiedzać samochód. Musiał usiąść z przodu, zaglądał wszędzie włącznie z bagażnikiem, siedział z tyłu itd. w końcu przyszła jego żona i mówi do mnie:
- Mieści Ci się torebka na siedzeniu? Bo wiesz.. ja słyszałam, ze się mieści i dlatego jestem przekonana do tego samochodu.
* No tak, tak.
A co miałam jej powiedzieć? Haha Wariatka jakaś. Kto kupuje samochód, bo mieści się torebka na siedzeniu? Luuuudzie.
Ogólnie z KTOSiem mówiliśmy, że szkoda, ze tak mało potańczyliśmy, ale z drugiej strony KTOŚ powiedział, że czas wcale nie jest stracony, bo dużo rozmawialiśmy :)
W domku byłam ok 4:30 i akurat Kubuś zaczął się wiercić więc mama z nim jeszcze chwilkę posiedziała, aż się wykąpię i wzięłam Go na karmienie. Finito :)

Kto dobrnął do końca? Gratuluję haha

piątek, 28 czerwca 2013

69. Ślubnie z KTOSiem

Jeszcze troszkę wspomnień :) W sobotę wstał zmęczony po całym tygodniu i podróży więc był u mnie w domku około południa. Pojechaliśmy z Kubusiem na zakupy. Na zakupach cudnie było. KTOŚ pchał wózech, a ja wtulałam się w Niego. Brakuje słów na to, żeby opisać euforię. Kupiliśmy jakąś kartkę (bo sama nie miała jak i kiedy zrobić ;/), winko (bo Państwo Młodzi zażyczyli sobie winko zamiast kwiatów (ja też tak miałam haha)) i kupiliśmy ubranko dla Kubusia na wesele. Doszłam do wniosku, że weźmiemy Go ze sobą, bo i tak pewnie byśmy przyjechali na karmienie ok 21:00 a tak Go odwieziemy, a rodzice będą z Nim kilka godzin krócej. Po zakupach pojechaliśmy jeszcze do KTOSia na kwaterę zobaczyć czy pasuje koszula, którą kupił czy będziemy jeszcze jechali na zakupy haha Kubuś spał więc mieliśmy chwilkę dla siebie na przytulanie. Ogólnie rzecz ujmując przytulamy się ciągle w każdej sytuacji i gdzie popadnie haha W końcu przymierzył koszulę (mrr...) i pojechaliśmy do mnie, bo mama już czekała z obiadem. KTOS wyprasował sobie u mnie koszulę kiedy ja się kąpałam i szykowałam. Gotowi byliśmy o 17:00 a tu jeszcze trzeba było oporządzić Kubusia. Reasumując wyszliśmy ok 17:45... plus dojazd jakieś 40 min. Ślub był na 18:00 i oddalony o lekko ponad 30 km od Nas haha Na miejsce dotarliśmy oczywiście ok 18:30 :) Do kościoła więc już nie wchodziliśmy. Postaliśmy przed i w końcu wyszła Para Młodych (aha bo nie napisałam. Za mąż wychodziła właśnie moja przyjaciółka K.). Jak to u Nas kolejka z prezentami długa. Więc stanęliśmy i przekładaliśmy sobie Kubusia z rąk do rąk jak już komuś ręce mdlały haha w pewnym momencie stanęło za Nami małżeństwo z córeczką, a ponieważ była ona dość niegrzeczna i marudna, jej mama powiedziała patrząc na Kubusia i KTOSia: "Patrz jak dzidziuś ładnie przytula się do tatusia". Powiem Wam szczerze, że mnie zrobiło się bardzo miło :) Nie wiem jak KTOŚ, bo nawet o tym nie rozmawialiśmy. Ale tylko spojrzał na mnie i uśmiechnął się :) Wiem, że KTOŚ byłby wspaniałym tatusiem dla Kubusia, ale... nie traktowałby Go nigdy jak swojego własnego. Może tak mi się wydaje, bo w swojego synka jest bardzo wpatrzony :) nie, żebym miała mu to za złe, bo to jeden z tych powodów dlaczego tak bardzo Go kocham :) Pamiętam tylko jego słowa kiedyś... Nie wiem już o co chodziło, ale KTOŚ o synku powiedział: "bo on jest taki mój". KTOŚ pewnie o tym nie pamięta, za to ja baaaardzo.

68. Chwila na bieżąco...

Tym razem potraktuję Was jak poradnię psychologiczną. Powiedzcie mi.. co jest ze mną nie tak? Z czym mam problem? Z zaufaniem, odległością czy po prostu z samą sobą? A może z kasą? (dlaczego z kasą? Nie jestem materialistką, ale wszyscy na każdym kroku ją wytykają). Mój KTOŚ oznajmił mi wczoraj, że chłopaki chcą na weekend jechać na paintballa... a ja oczywiście wkurwienie sięgające czerwoności. Dlaczego? Oczywiście w głowie mam scenariusze, że wypad męski to popijawa i zagadywanie panienek... no i uciekanie od żon. Skąd mam to w głowie? Czy wszyscy faceci są tacy? Czy przez debilnego jeszcze męża (ehh... jak mnie drażni to określenie <załamka>) mam uraz do pijących facetów i wyobrażam sobie nie wiadomo co? Czy chodzi mi tu o kasę - ale tylko w znaczeniu, że jeden jego wyjazd gdzieś to o jeden wyjazd do mnie mniej? Czy jednym słowem mam dosyć tego, że ja tu sama a on tam ma świetne życie. Bo naprawdę czuje się tak samotnie, że aż nie mam sił bluźnić. A żalenie się Wam nie sądzę, że mi coś pomoże, bo blog łez nie wytrze. KTOŚ mi porównuje wyjazd z rodzicami i niemowlakiem do Jego wypadu na weekend z kumplami. Jest to w jakikolwiek sposób miarodajne? Dla mnie nie. Ja wiem jak faceci się zachowują jak są wśród facetów i to wcale nie jest ważne ile mają lat. Kolejny ból.. znowu kasa, ale to już nie mój wymysł tylko KTOSia. Mianowicie.. kiedyś pytał mnie co mi da Jego rozwód skoro On i tak nie ma takich dochodów, żeby wybudować dom i Nas utrzymać, a u nich z pracą wcale nie jest najłatwiej (tzn. jak dla mnie) - podobno. Przestaję sobie radzić. Naprawdę. Mimo, że ciągle utrzymuję dobrą minę do złej gry. Samo wygadanie się chyba też mi nic nie daje. Chyba czas pomyśleć o psychologu. I wcale nie żartuję. Ok kończę, bo niedługo rodzice wracają z pracy więc czas osuszyć łzy :(

67. Mycie ząbków - jak, czym, kiedy?

Kogo mam pytać jak nie Was, doświadczonych mam :)
Tym razem jestem ciekawa co mi napiszecie na temat mycia ząbków. Kubuś niedługo skończy 6 miesięcy. Ma dwie dolne jedyneczki wyrośnięte mniej więcej do połowy :) Wczoraj wprowadziłam mu dynię do jego menu :) (swoją drogą bardzo się cieszę, że w końcu coś nowego zajada :)) Tak wiem będę tęskniła za karmieniem piersią... ale traktuję to jako następny etap. Nieunikniony. Ale do sedna. Jedzonko podaję rano.. tzn ok 10:00-11:00. Na stanie mam taki sprzęcior:

Moje pytania brzmią: Czy to póki co wystarczy czy to traktować jako masażer do dziąsełek i powinnam kupić jakąś inną szczoteczkę? Czym myć ząbki? Czy są jakieś pasty dla takich maluszków albo płyny? I kiedy myć? Po jedzonku czy wieczorkiem? Nawet poprosiłabym o zdjęcia (tzn linki) jeśli nazwa nic nie da :) albo jak nie będę mogła czegoś znaleźć a będę chciała to się do Was zgłoszę :)

czwartek, 27 czerwca 2013

66.Wyczekiwany powrot

Dzien ciagnal sie bez konca. 21czerwca (urodzinki mojego KTOSia) wracalismy w masakryczny upal z Kubusiem,ktory tez mial dosyc. Dawal sie we znaki placzem i krzykiem. Do tego skaza bialkowa rowniez sie odezwala wiec byl troszke rozdrazniony. Ciagle w tej samej pozycji w nosidelku...ile mozna? My tez zatrzymywalismy sie co kawalek,zeby Go wyprostowac,zmienic pozycje, przewinac, nakarmic i w droge. Bylo wiadome,ze zaraz zasnie :) W miedzy czasie moj KTOS tez do Nas jechal :) Wyjechal dosc pozno,bo po 17:00,ale i tydzien mial ciezki,bo wylecialy mu dwa dni z tygodnia,ktire spedzil w Gnieznie na kupowaniu samochodu :) (Kochanie - Alfa cudna :*) Do domku dotarlismy chyba ok 20:00. Wykapalismy Kubusia i najchetniej polozylabym sie spac,ale... Dostalam dodatkowych sil,bo wiedzialam,ze mam jeszcze na co czekac. A raczej na kogo ;)
W koncu doczekalam sie. Moj KTOS przyjechal po 22:00. Tyle czasu sie nie widzielismy,a wtulajac sie w Niego znowu czulam,ze pasujemu do siebie jak ulal. Wtulalismy sie tworzac jednosc. Nic sie nie zmieniamy. Nadal sie kochamy :) Kubus oczywiscie jeszcze nie spal. Tez na Niego czekal :) KTOS nachylil sie nad lozeczkiem i mowil do Kubusia...a Kubus patrzyl na Niego i zastanawial sie pewnie kto to :P. Powiedzialam KTOSiowi,ze jak bedzie tak rzadko przyjezdzal to tak bedzie :P Kiedy Kubys zasnal,mielismy chwilke dla siebie... Wiec niby co moglismy robic? Przytulalilismy sie, rozmawialusmy,calowalismy sie i jednym slowem siedzielismy przy sobie. Cuuudownie.

65. Fotosy haha

Miały być zdjęcia? PROSZĘ :*












środa, 26 czerwca 2013

64. Wróciliśmy...

Ehh. Chcialoby sie powiedziec,ze niestety,ale jak pomysle,ze bylam oddalona od mojego KTOSia o prawie 900 km (a nie jak zawsze o 340 km) dochodze do wniosku,ze obecny dystans jest wystarczajaco za dlugi...wiec po co go jeszcze powiekszac.
Wypad nad morze oczywiscie sie udal. W podrozy w strone nad morze Kubus spisal sie cudownie. Wracajac pogoda nie dopisala Nam juz tak bardzo, bo upaly ok 30st. to nic milego wiec troszke sie wsciekal. Pogoda dopisala...bo jesli padalo to w nocy,a w ciagu dnia slonko rozpieszczalo Nas swoimi promieniami. W ciagu dnia spacery po okolicy,a pozniej (czyli w godz16:00-20:00) na plazy. Odwiedzilismy moje ukochane Swinoujscie, gdzie jak zawsze glowna atrakcja bylo wyplywanie mojego promu w morze :)
Kubus jak zawsze grzeczny. Zasypial wieczoramu bardzo szybko i naprawde dobrze mu sie spalo. Nawet nie bylismy na zachodzie slonca,bo zawsze spal haha Najzabawniejszymi momentami byly chyba chwile przewijania Kubusia z kupki. Pierwsza zdarzyla sie oczywiscie kiedy jedlismy na miescie. Musial biedny zacisnac zabki i poczekac chwilke. Ptzewijanie na lawce w parku, plytkach tarasu restauracji, lawka przy Forcue w Swinoujsciu, skrawek trawy zaliczone. Do tego karmienie piersia w parku, na plazy w namiocie, na plazy, na deptaku rowniez zaliczone.
A Wy kiedy jedziecie gdzies odpoczac na kilka dni? :) Powolu bede nadrabiala zaleglosci w Waszych blogach,bo jestem pewna, ze wiele mnie ominelo ;)

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Ja tylko na kilka chwil. Jestesmy juz z Kubusiem nad morzem :)  Podroz zniosl bardzo dobrze. Bez marudzenia wiec wszyscy zadowolenie.

Poki co korzystamy z ladnej pogody choc wiem,ze niestety w duzej czesci Polski ulewy albo grad. Trzymajcie sue tam.

środa, 5 czerwca 2013

62. Żale... :(

A mnie znowu coś dopada... Gdzie lepiej mieszkać? Wieś? Małe miasteczko? Duże miasto? Rozważam tutaj pod względem znajomych... Znam całą masę ludzi, którzy pochodzą z małych miast i mają całą masę znajomych. Ja mam tą wątpliwe szczęście mieszkać w dużym mieście.... Każdy ze znajomych poszedł w swoją stronę, każdy mieszka w innej części miasta, pozakładali rodziny, poopuszczali miasto, powyjeżdżali za granicę... tak naprawdę mam tylko jedną kochaną i bardzo oddaną koleżankę... może nawet przyjaciółkę. Było ich wiele w moim życiu, ale patrząc z perspektywy czasu skoro każdy poszedł w swoją stronę to znaczy, ze to nie była tak naprawdę przyjaźń. Moja K. (przyjaciółka) mieszka właśnie w małym miasteczku, znajomych ma bardzo dużo.. Wszyscy są z jednego miejsca i często się spotykają.. czy to na grillach czy na domówkach. 
Mój KTOŚ też mieszka w małym miasteczku i jak z czasem widzę ma sporo znajomych (mówię tu o płci męskiej) i dzisiaj też poszedł do kumpla na piwko... a ja...? Mnie jest smutno. Dlaczego? Dlatego, że muszę siedzieć w domu z Kubusiem? W zamknięciu. Sama. Dlatego, że nawet gdybym do kogoś zadzwoniła to każdy jest albo w pracy albo już w domu z rodziną, narzeczonym itd? Może dlatego, ze kiedyś spędzał ze mną każdą wolną chwilę na Skype ;/ a nie z kumplami? Dlatego, że już kiedyś byłam w związku gdzie kumple byli ważniejsi ode mnie? Może jestem przewrażliwiona. (Nawet jeśli KTOŚ jest z jakimś kumplem na piwku to i tak pisze sms'ki). Może dlatego, że w sobotę nad ranem wyjeżdżam nad morze na 2 tyg i może nie będziemy się widzieli.. więc mamy tylko 3 wieczory na Skype... tzn mieliśmy. Może ze mną jest coś nie tak :(

61.

Wczoraj prosto ze szpitala pojechałam do mamy do pracy, bo przecież jej koleżanki musiały zobaczyć Kubusia... ehh (Biedne dziecko :P) No, ale żeby nie było za dobrze...to Kubuś musiał się popisać :) Wszystkie osoby z mamy pokoju przeniosły się do o wiele mniejszego, bo we właściwym jest remont. Więc był ścisk straszny, ale co tam. Mama w końcu mówi, żebym Go przewinęła, bo się spompował :) Ja zaglądam... a tam... tak... dokładnie... KUPA :) Oczywiście nie byłam przygotowana, bo jeszcze mam w głowie czasy kiedy kupka była raz na 7-10 dni :) a teraz jest w sumie częściej przez ząbkowanie. Myślałam, ze szybciej będę w domu ;/ Więc przewijanie było na dywanie haha i poradziłyśmy sobie samymi chusteczkami :) Pomyślałam, że w sumie jeszcze będą dziwniejsze miejsca do przewijania czy do karmienia piersią :) A Wy jakie najdziwniejsze miejsca zaliczyłyście?? :)

Później oczywiście dotarliśmy do domu (mamę zabrałam z Nami)... i zaczęło się co mogę jeść a czego nie... Oczywiście tata zaczął dumać nad tym wszystkim..., że skoro mam wprowadzać to może jakieś grupy pokarmowe.. a nie wszystko od razu... więc teraz powoli wprowadzam ;/

wtorek, 4 czerwca 2013

60. Alergolog

Rano szybciutko szykowaliśmy się z Kubusiem do lekarza. Co prawda trzeba było pojechać jakieś pół miasta, ale tam udało się załatwić lekarza. Załatwić = jak inaczej, jak nie po znajomości? Pojechaliśmy z Kubusiem na ciasny pod szpitalny parking pilnowany przez zewnętrzną firmę. Jak tylko zaparkowałam już do samochodu podbiegł koleś wkładając karteluszkę pod wycieraczkę. Więc starałam się wykaraskać z samochodu z jednej - mojej strony i lecieć po Kubusia z drugiej strony, bo wyciągałam Go razem z nosidełkiem. Oczywiście ucieszyłam się, że znalazłam miejsce pod samym wejściem do szpitala :) Wchodzę... Patrzę kolejka do rejestracji.. więc pytam panią w portierni o poradnię alergologiczną... Okazało się, że to nie tu. W pierwszej chwili ucieszyłam się, bo może kolejka będzie mniejsza :) W tej było ok 20 osób do 4 okienek. Po krótkiej chwili zostałam poinstruowana, że poradnia jest.. daleko. Czyli muszę iść dookoła całego szpitala i tam jest wejście na dole. Wzięłam Kubusia z nosidełkiem i leciałam... Jest tak ciężki, że jutro mam zakwasy murowane. Króciutki kawałek pomogła mi nawet jedna dziewczyna :) Powiedziała, że ona też już się nadźwigała :) Miło było spotkać taką osobę. W dużej mierze jest sporo uprzejmych ludzi, którzy otworzą Ci drzwi, ale są i tacy, którzy zatrzasną Ci je przed samym nosem. Kilka razy dzisiaj kopałam po drzwiach z moim bardzo wyrazistym spojrzeniem.. Ci co mieli wiedzieć co o nich pomyślałam, na pewno się domyślili. W końcu dotarłam do rejestracji. Byłam druga w kolejce :) Poczekaliśmy chwilkę (akurat zadzwoniłam na króciutko do mamy i na o wiele dłużej do KTOSia - jak przy każdej nadarzającej się okazji :)) w końcu weszliśmy do Pani dr.
Młoda kobieta ok 40-stki. Początkowo wywiad: ile ma miesięcy, co się dzieje, czy jest pies, jak alergia u mnie i u dawcy (wkurza mnie to pytanie.. nie dlatego, ze czuję się nim dotknięta, bo nie mam z baranem kontaktu, ale dlatego, że mimo, że go nie ma to jakoś tak plącze się jak niepotrzebny wrzód)... Nevermind. Na początku padło pytanie: Kto kazał Pani przejść na dietę? Szczęka mi opadła haha Reasumując okazało się, że mogę jeść wszystko, ale zostało zdiagnozowane AZS. Mam dwa wyjścia: albo jem wszystko (tzn dieta kobiety karmiącej), karmię piersią, smaruję Kubusia itd.. albo jem wszystko i przestaję karmić piersią, Kubuś przechodzi na butlę. Powiedziała, ze nie będzie mnie namawiała do porzucenia karmienia, bo to niehumanitarne, ale karmienie najważniejsze jest przez pierwsze 3-4 miesiące.. natomiast to, że chcę karmić do roku to już pozostawia mnie. Ogólnie zmiana powietrza (czyli sobotni wyjazd nad morze) dobrze mu zrobić, smarować, smarować i jeszcze raz smarować, jeść normalnie itd. Jutro ciąg dalszy.. zmykam spać. Wy też śpijcie dobrze